Kiedy przeczytałem otwierającą cykl „Trzy Armie” powieść Tomasza Stężały zatytułowaną Porucznicy 1939 wyraziłem całkiem spore oczekiwania względem jej kontynuacji. Na premierę Kapitanów 1941
oczekiwałem więc z całkiem sporym entuzjazmem wynikającym może nie tyle
z zachwytów nad warsztatem Elblążanina, ale raczej z ogromnego
potencjału jaki tkwił w samej koncepcji cyklu: zestawienia wojennych
losów oficerów walczących w tytułowych trzech armiach i zakorzenienie
opowiadanej historii w biografiach czy to dziadka samego autora, czy to
możliwych do zidentyfikowania Elbingerów. Pomysł sam w sobie bardzo
ciekawy, poparty został solidnym, rozrywkowo-historycznym wykonaniem co
zaowocowało całkiem udaną w mej opinii powieścią. Śledząc medialne
doniesienia nt. zbliżającej się premiery stanowiących drugą część cyklu Kapitanów 1941
pewne obawy wzbudziła informacja o podzieleniu tekstu na dwa tomy. Może
to być co prawda podyktowane względami marketingowymi (w końcu na dwóch
książkach zarobić można więcej niż na jednej), jednak obawiałem się, iż
autor nie do końca zapanował nad historyczną materią i miał problem z
wpisaniem jej w beletrystyczne ramy. Jak się okazało podczas lektury Pseudonimu Grzmot – I tomu Kapitanów niestety obawy te poniekąd się sprawdziły.
Stężała
pozostał w swojej najnowszej powieści przy utartej już konwencji
równoległego prezentowania losów kilku bohaterów, których wojenny los
rzucił w przeróżne zakątki świata. Swoistym historycznym „punktem
konstrukcyjnym” książki staje jest oczywiście uderzenie Niemców na
Związek Radziecki w ramach operacji „Barbarossa”. To właśnie wydarzenia
związane z powstającym wschodnim frontem stanowią lwią część fabuły. W
tym kontekście dość kuriozalny okazuje się tytuł tomu, sugerujący jednak
położenie fabularnego środka ciężkości na okupacyjnych perypetiach
Bolesława Nieczui-Ostrowskiego. Praktycznie rzecz biorąc wątki
biograficzne tytułowego „Grzmota” zepchnięte są na dalszy plan. Podobnie
sprawa ma się z wydarzeniami w Elbingu, czy Afryce, gdzie trafia jeden z
niemieckich bohaterów. Sedno akcji pierwszego tomu Kapitanów 1941 stanowią zmagania w Rosji, i w sumie sprawdza się to całkiem nieźle. Stężała
operuje dość typowymi obrazkami z tego okresu wojny, tworząc obraz
spójny z tym, co znamy z opracowań czy dokumentów. Mamy zatem pełen
repertuar postaw ludzkich i tworzących je warunków: jest walka, jest
poświęcenie, jest pijaństwo, brak kompetencji, są zmagania z pogodą,
trudy konspiracji, są choroby, tęsknota, odwiedzamy obozy i jesteśmy
świadkami grozy oddziałów zaporowych NKWD. Tyle tylko, że autor nie do
końca nad tą materią panuje. Choć poszczególne sceny czyta się nieźle – Stężała
jest pisarzem na tyle sprawnym warsztatowo, że lektura jest dość
przyjemna – o tyle gdy popatrzy się na książkę jako całość trudno oprzeć
się wrażeniu ogromnego chaosu. Bohaterowie pojawiają się i znikają bez
wyraźnej przyczyny, a skoki pomiędzy poszczególnymi wątkami są w
zasadzie losowe. Powoduje to, iż trudno śledzić przedstawiane
wydarzenia. Wrażenie epizodyczności, migawkowości, burzy i tak już dość
słabo zarysowane wątki fabularne.
W tym kontekście absolutnie kuriozalne zdaje się zawarte we wstępie stwierdzenie Stężały, iż Kapitanowie 1941
nie są powieścią (sic!). Miało chyba ono na celu usprawiedliwienie
wymienionych niedociągnięć, których autor miał świadomość. W mojej
opinii jest to jednak dość kiepska próba zaklinania rzeczywistości –
przyjęta formuła jest bowiem bezdyskusyjnie powieściowa, nie
biograficzna - a beletrystyka rządzi się jednak innymi prawami, niż
literatura faktu. Apel autora o czytelniczą cierpliwość wywiera zatem
skutek wręcz przeciwny do zamierzonego: jest bowiem próbą
usprawiedliwienia literackiej niedoróbki jako planowanej i świadomej. To
dobrze, że autor wie co robi (przynajmniej w pewnych obszarach), jednak
podporządkowywanie literackiej jakości powieści jakimś wyższym,
obyczajowo-biograficznym celom jest w mojej opinii zagraniem mocno
kontrowersyjnym.
Mimo powyższych zarzutów lekturę Pseudonimu
Grzmot uznaję za całkiem udaną. Tym co zrobiło na mnie najlepsze
wrażenie jest, podobnie jak w pierwszej odsłonie „Trzech Armii”, duża
dbałość o obyczajowe detale. Choć czasem mamy wrażenie obcowania z
literackim odpowiednikiem typowych scen rodzajowych z okresu powieści
ich mnogość i plastyczność opisu czynią lekturę cenną i wartościową. W
tym kontekście absurdalnie poszarpana fabuła i trochę papierowe postacie
schodzą na dalszy plan. Po prostu, widać, iż Stężała
jest znacznie lepszym historykiem niż pisarzem i jeśli komuś przyjęta
przez niego formuła odpowiada, nie powinien czuć się oszukany.
Ostatecznie pozytywna ocenę pierwszego tomu Kapitanów 1941
wynika też z faktu, iż tego typu literatury rodzimego autorstwa na
polskim rynku wyraźnie brakuje. To, że rozrywkowo-historyczna
beletrystyka znajduje nad Wisłą i Odrą całkiem spore grono odbiorców nie
ulega wątpliwości. Warto aby mogli oni sięgnąć po coś więcej niż tylko
kolejne wydania powieści autorów zagranicznych. Tym bardziej, że
porównanie prozy Stężały z tekstami np. Leo Kesslera, mimo wspomnianych
wcześniej niedostatków, wypada zdecydowanie na korzyść Polaka. Nie
pozostaje zatem nic innego, jak poczekać na drugi tom Kapitanów 1941 – Kryptonim Ubezpieczalnia
i liczyć na to, iż autorowi uda się uporządkować tekst. Szkoda by
bowiem było postawić kreskę na tak ciekawym projekcie, jak „Trzy Armie”
3/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz