wtorek, 23 lipca 2013

Kapitanowie 1941. Tom 1, Pseudonim Grzmot - Tomasz Stężała - recenzja z Portalu Historyczno-Wojskowego www.phw.org.pl

Kiedy przeczytałem otwierającą cykl „Trzy Armie” powieść Tomasza Stężały zatytułowaną Porucznicy 1939 wyraziłem całkiem spore oczekiwania względem jej kontynuacji. Na premierę Kapitanów 1941 oczekiwałem więc z całkiem sporym entuzjazmem wynikającym może nie tyle z zachwytów nad warsztatem Elblążanina, ale raczej z ogromnego potencjału jaki tkwił w samej koncepcji cyklu: zestawienia wojennych losów oficerów walczących w tytułowych trzech armiach i zakorzenienie opowiadanej historii w biografiach czy to dziadka samego autora, czy to możliwych do zidentyfikowania Elbingerów. Pomysł sam w sobie bardzo ciekawy, poparty został solidnym, rozrywkowo-historycznym wykonaniem co zaowocowało całkiem udaną w mej opinii powieścią. Śledząc medialne doniesienia nt. zbliżającej się premiery stanowiących drugą część cyklu Kapitanów 1941 pewne obawy wzbudziła informacja o podzieleniu tekstu na dwa tomy. Może to być co prawda podyktowane względami marketingowymi (w końcu na dwóch książkach zarobić można więcej niż na jednej), jednak obawiałem się, iż autor nie do końca zapanował nad historyczną materią i miał problem z wpisaniem jej w beletrystyczne ramy. Jak się okazało podczas lektury Pseudonimu Grzmot – I tomu Kapitanów niestety obawy te poniekąd się sprawdziły.

Stężała pozostał w swojej najnowszej powieści przy utartej już konwencji równoległego prezentowania losów kilku bohaterów, których wojenny los rzucił w przeróżne zakątki świata. Swoistym historycznym „punktem konstrukcyjnym” książki staje jest oczywiście uderzenie Niemców na Związek Radziecki w ramach operacji „Barbarossa”. To właśnie wydarzenia związane z powstającym wschodnim frontem stanowią lwią część  fabuły. W tym kontekście dość kuriozalny okazuje się tytuł tomu, sugerujący jednak położenie fabularnego środka ciężkości na okupacyjnych perypetiach Bolesława Nieczui-Ostrowskiego. Praktycznie rzecz biorąc wątki biograficzne tytułowego „Grzmota” zepchnięte są na dalszy plan. Podobnie sprawa ma się z wydarzeniami w Elbingu, czy Afryce, gdzie trafia jeden z niemieckich bohaterów. Sedno akcji pierwszego tomu Kapitanów 1941 stanowią zmagania w Rosji, i w sumie sprawdza się to całkiem nieźle. Stężała operuje dość typowymi obrazkami z tego okresu wojny, tworząc obraz spójny z tym, co znamy z opracowań czy dokumentów. Mamy zatem pełen repertuar postaw ludzkich i tworzących je warunków: jest walka, jest poświęcenie, jest pijaństwo, brak kompetencji, są zmagania z pogodą, trudy konspiracji, są choroby, tęsknota, odwiedzamy obozy i jesteśmy świadkami grozy oddziałów zaporowych NKWD. Tyle tylko, że autor nie do końca nad tą materią panuje. Choć poszczególne sceny czyta się nieźle – Stężała jest pisarzem na tyle sprawnym warsztatowo, że lektura jest dość przyjemna – o tyle gdy popatrzy się na książkę jako całość trudno oprzeć się wrażeniu ogromnego chaosu. Bohaterowie pojawiają się i znikają bez wyraźnej przyczyny, a skoki pomiędzy poszczególnymi wątkami są w zasadzie losowe. Powoduje to, iż trudno śledzić przedstawiane wydarzenia. Wrażenie epizodyczności, migawkowości, burzy i tak już dość słabo zarysowane wątki fabularne.

W tym kontekście absolutnie kuriozalne zdaje się zawarte we wstępie stwierdzenie Stężały, iż Kapitanowie 1941 nie są powieścią (sic!). Miało chyba ono na celu usprawiedliwienie wymienionych  niedociągnięć, których autor miał świadomość. W mojej opinii jest to jednak dość kiepska próba zaklinania rzeczywistości – przyjęta formuła jest bowiem bezdyskusyjnie powieściowa, nie biograficzna - a beletrystyka rządzi się jednak innymi prawami, niż literatura faktu. Apel autora o czytelniczą cierpliwość wywiera zatem skutek wręcz przeciwny do zamierzonego: jest bowiem próbą usprawiedliwienia literackiej niedoróbki jako planowanej i świadomej. To dobrze, że autor wie co robi (przynajmniej w pewnych obszarach), jednak podporządkowywanie literackiej jakości powieści jakimś wyższym, obyczajowo-biograficznym celom jest w mojej opinii zagraniem mocno kontrowersyjnym.

Mimo powyższych zarzutów lekturę Pseudonimu Grzmot uznaję za całkiem udaną. Tym co zrobiło na mnie najlepsze wrażenie jest, podobnie jak w pierwszej odsłonie „Trzech Armii”, duża dbałość o obyczajowe detale. Choć czasem mamy wrażenie obcowania z literackim odpowiednikiem typowych scen rodzajowych z okresu powieści ich mnogość i plastyczność opisu czynią lekturę cenną i wartościową. W tym kontekście absurdalnie poszarpana fabuła i trochę papierowe postacie schodzą na dalszy plan. Po prostu, widać, iż Stężała jest znacznie lepszym historykiem niż pisarzem i jeśli komuś przyjęta przez niego formuła odpowiada, nie powinien czuć się oszukany. Ostatecznie pozytywna ocenę pierwszego tomu Kapitanów 1941 wynika też z faktu, iż tego typu literatury rodzimego autorstwa na polskim rynku wyraźnie brakuje. To, że rozrywkowo-historyczna beletrystyka znajduje nad Wisłą i Odrą całkiem spore grono odbiorców nie ulega wątpliwości. Warto aby mogli oni sięgnąć po coś więcej niż tylko kolejne wydania powieści autorów zagranicznych. Tym bardziej, że porównanie prozy Stężały z tekstami np. Leo Kesslera, mimo wspomnianych wcześniej niedostatków, wypada zdecydowanie na korzyść Polaka. Nie pozostaje zatem nic innego, jak poczekać na drugi tom Kapitanów 1941 – Kryptonim Ubezpieczalnia i liczyć na to, iż autorowi uda się uporządkować tekst. Szkoda by bowiem było postawić kreskę na tak ciekawym projekcie, jak „Trzy Armie”

3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...