Z powieściowymi cyklami tworzonymi w ramach franczyzy
tak to zwykle bywa, że są nierówne. W zasadzie nie powinno to nikogo
dziwić: czego można się bowiem spodziewać po wydawniczym projekcie, w
ramach którego świat jest niemal w pełni kontrolowany przez redaktorów,
którzy tworząc zręby fabuły obszerniejszej historii jedynie zlecają
„wykonanie” jej elementów poszczególnym pisarzom. W takiej sytuacji
autor staje się w zasadzie tylko maszyną, której zadaniem jest ubrać
całość w słowa, przyozdobiwszy wszystko elementami gotowego już settingu
i nawiązaniami do innych pozycji w nim osadzonych. Niezbyt dużo tu
miejsca na autorską kreację i pokaz literackiego warsztatu. Liczy się po
prostu umiejętność posklejania poszczególnych elementów układanki na
gotowym szkielecie w ramach zadanej wierszówki. Ot, wyrobnictwo. Tyle
tylko, że wyrobnicy bywają lepsi i gorsi. W przypadku debiutującej w
gwiezdnowojennej konwencji Christie Golden jest akurat gorzej.
Omen, drugi tom cyklu Przeznaczenie Jedi miał spory potencjał wynikający przede wszystkim z sytuacji wykreowanej
przez Aarona Allstona (a właściwie redaktorów z firmy Lucasa) w
otwierającym tę serię Wygnańcu. Wielki Mistrz Zakonu Jedi Luke Skywalker
skazany na banicję i poszukiwanie informacji o przyczynach przejścia
Jacena Solo na Ciemną Stronę, próby przejęcia politycznej kontroli nad
Zakonem przez władającą Galaktycznym Sojuszem admirał Daalę, dziwna
sprawa agresywnych sobowtórów, media – jak widać ilość wątków, które
mogą zainteresować fana gwiezdnowojennej beletrystyki jest niemała. Tyle
tylko, że skończywszy lekturę ma się wrażenie, że te trzysta stron
tekstu w zasadzie niewiele zmieniło. Jedynym nowym wprowadzonym przez Golden
elementem jest dziwny, odseparowany od Galaktyki odłam Sithów znany
choćby z publikowanych w sieci we fragmentach (a później wydanych także w
formie książkowej) opowiadań z cyklu Lost Tribe of the Sith.
Jednak na dobrą sprawę jest to zaledwie szkic, wprowadzenie pewnej
postaci. W głównej linii fabularnej właściwie niewiele się dzieje i
przez większość książki mamy wrażenie powtórki z rozrywki, a dokładniej z
Wygnańca… tyle, że gorzej napisanego.
Trudno powiedzieć, czy zawiniło tłumaczenie, brak
obycia autorki z uniwersum Gwiezdnych Wojen, czy też po prostu jej
nienajlepszy warsztat, ale Omen jest napisany po prostu
kiepsko. Dziwne zmiany sposobu prowadzenia narracji, przesadne
eksponowanie emocjonalności postaci, ogólne wrażenie irytującej
infantylności tekstu i spłycenie tego, czym Allstonowi udało się
zaintrygować – to dość poważne zarzuty. Przy tym powieść okazuje się po
prostu nudna. Fabuła jest do bólu sztampowa: tam gdzie ma być dyskusja –
jest dyskusja, gdzie ma być pościg – jest pościg, gdzie ma być zagadka –
jest zagadka, gdzie ma być skandal – jest skandal. Do tego mocny,
wybuchowy wstęp i podsumowujące całość zakończenie okraszone ważną z
perspektywy uniwersum sceną dotyczącą jednej z postaci i… tyle. Można
powiedzieć, że jak na trzysta stron papieru zadrukowanego
gwiezdnowojenną fabułą jest to bardzo niewiele.
Tym, co do pewnego stopnia ratuje Omen, jest wprowadzenie do Przeznaczenia Jedi
wątku Zaginionego Plemienia Sithów. Raz, że wnosi do cyklu pewien
powiew, może nie świeżości, ale czegoś innego od wałkowania po raz
kolejny perypetii Luke’a, Lei i Hana; dwa, że w pewien sposób uzupełnia
świat przedstawiony. Gdyby nie to, książka byłaby w zasadzie kompletnie
niepotrzebna, a przedstawione w niej wydarzenia dotyczące głównego wątku
fabularnego Przeznaczenia Jedi możliwe do streszczenia na kilkunastu stronach wstępu do kolejnej jego odsłony. Choć mam spore opory przed sięgnięciem po Otchłań, po cichu liczę na to, że Troy Denning okaże się lepszym rzemieślnikiem niż pani Golden.
Tej bowiem udało się przede wszystkim ogromnie mnie wynudzić i po raz
kolejny zmusić do refleksji nad tym, po co właściwie sięgam po
literackie produkcyjniaki z Odległej Galaktyki. Od lat nie potrafię tego
racjonalnie wytłumaczyć, ale tak to czasem jest z uporczywie
wracającymi nałogami.
2,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz