Książki publikowane pod szyldem Uczta Wyobraźni
przyzwyczaiły czytelników nie tylko do wysokiego poziomu
„warsztatowego”, ale także (a może przede wszystkim) do nieszablonowego
podejścia do konwencji, ambitnych wizji i nowatorskich pomysłów, czasem
znacznie odbiegających od popularnych trendów. W konsekwencji seria
tworzona przez Andrzeja Miszkurkę doczekała się łatki identyfikującej ją
z literaturą niełatwą, czasem wręcz hermetyczną, celującą w gusta
bardzo wąskiego grona odbiorców. I choć jest to opinia w moim mniemaniu
pochopna, trudno nie przyznać, że co najmniej kilka pozycji wydanych w
ramach tej serii faktycznie, może okazać się trudno przyswajalne dla
masowego czytelnika. Przykładem takiej książki mogą być Podziemia Veniss pióra Jeffa VanderMeera.
Autor Miasta szaleńców i świętych w tym przypadku odszedł od realiów miasta Ambergris na rzecz bliżej nieokreślonej wizji futurystycznego, dystopijnego świata. To właśnie kreacja uniwersum powieści stanowi jeden z jej wyróżników. VanderMeer odchodzi od jednoznacznego, jasnego wyłożenia opisywanej rzeczywistości, w zamian oferując uderzającą grę pojedynczych, niezwykle sugestywnych obrazów. W tej „rzeczywistości odrealnionej” mnóstwo groteski, wyolbrzymienia, czasem wręcz makabry i turpizmu. W świecie, którym zakulisowo rządzi samozwańczy demiurg-bioinżynier, na próżno szukać pejzaży rodem z klasycznych powieści science fiction czy fantasy. Amerykaninowi znacznie bliżej do rozmytej, niedookreślonej poetyki nurtu New Weird, przełamującej klasyczne konwencje. Mamy zatem ogromne, stanowiące coś w rodzaju habitatu, cielsko ryby czy też bojowe, inteligentne surykatki współistniejące z mniej lub bardziej futurystycznymi wytworami techniki. W ostatecznym rozrachunku taka prezentacja świata przedstawionego niewątpliwie wpływa na oryginalność powieści.
Świat Podziemi Veniss stanowi
interesujący przykład także ze względu na zastosowany przez autora
bardzo ciekawy zabieg, polegający na prowadzeniu narracji w każdej z
czterech części nie tylko z punktu widzenia innego podmiotu
(odpowiednio: Nicolas, Nicola, Shadrach, VanderMeer), ale także w innej
osobie – część I to narracja pierwszoosobowa, część II: drugoosobowa, w
części III narrator posługuje się trzecią osobą, zaś w posłowiu mamy do
czynienia ze swoistym metadyskursem, w którym po fabularnym wstępie do
czytelnika zwraca się sam autor. W efekcie jeszcze wyraźniejsza staje
się ulotna perspektywa, z której czytelnik poznaje rzeczywistość
powieści. Wynika to także, z wyraźnych różnic pomiędzy poszczególnymi
bohaterami. VanderMeer zwraca baczną uwagę na to, by swoich
bohaterów uczynić ciekawymi, rzeczywistymi. Stąd też duży nacisk
położony jest na emocjonalność postaci, ich wewnętrzne dramaty i
dylematy w odniesieniu do okrutnej rzeczywistości, w której przyszło im
żyć.
W ten sposób nieuchronnie wracamy do świata
przedstawionego. Stanowi on bowiem niezbędny składnik dla eksploracji
podjętych przez Amerykanina tematów, na których czoło wysuwa się
zagadnienie sprawstwa – przede wszystkim w odniesieniu do manipulacji
genetycznych. W tej warstwie Podziemia Veniss
bezapelacyjnie mogą zostać uznane za klasyczne dzieło science fiction.
Stanowią bowiem literacką wizję zbudowaną na bazie pytania o granice
naukowej i moralnej odpowiedzialności za kreację życia. Wydaje się, że
mimo epatowania makabrą, przedstawiania obrazu coraz to nowych, ułomnych
tworów inżynierii genetycznej autor nie zajmuje względem tematu
jednoznacznego stanowiska. Widać to u VanderMeera choćby w
sposobie, w jaki konstruuje postać Quina – niemal mitycznego demiurga,
stanowiącego skrzyżowanie szalonego naukowca, ofiary własnych ambicji i
półboskiego człowieka sukcesu, kolejnej wariacji nt. Conradowskiego
Kurtza. W wynaturzonym świecie Veniss podróż Shadracha nosi także
wyraźne piętno piekielnej wizji Dantego. W poszukiwaniu tropów
interpretacyjnych pomaga też do pewnego stopnia sam autor, który w
posłowiu rzuca nieco światła na proces powstawania Podziemi Veniss i ich związki z ambergriańską częścią swojego pisarstwa.
To, jak duży potencjał tkwi w wykreowanym świecie
omawianej powieści, znajduje swoje potwierdzenie choćby w ilości innych
tekstów w nim osadzonych. Jeden z nich zresztą – Wojna Balzaka (nowela) – stanowi wartościowe uzupełnienie polskiego wydania Podziemi Veniss,
utworu bez wątpienia godnego uwagi przede wszystkim ze względu na
rzadko spotykaną plastyczność opisów, siłę zawartych na jej kartach
onirycznych, mrocznych wizji. Opowieść przesycona jest ciężkim,
przytłaczającym klimatem, co przy charakterystycznym stylu Amerykanina
skutkuje czasem przysłonięciem fabuły przez warstwę opisową lub
narracyjną. Momentami można odnieść wrażenie, iż maniera VanderMeera
jest nieco przesadzona, a przez to nudnawa. Wrażenie to jednak szybko
znika za sprawą kolejnych obrazów rodem z płócien Boscha. I choć nie
jest to proza dla każdego – w tym sensie istotnie kreuje obraz Uczty
Wyobraźni jako serii hermetycznej – niewątpliwie warto zwrócić na tę
powieść uwagę. Jest bowiem znakomitym przykładem tego, jak ogromne
możliwości wciąż tkwią w fantastyce celującej w komentowanie
technologicznego i moralnego wymiaru zmian, które mogą zajść w
ludzkości. To, co niemal od zawsze uważano za sedno literatury science
fiction, w Podziemiach Veniss przybiera niebanalną, mroczną formę. Formę, której warto się przyjrzeć bliżej i przyklasnąć.
4/6
Fakt, Uczta Wyobraźni to wyższa szkoła jazdy, muszę się w końcu za nią zabrać :))
OdpowiedzUsuńZdecydowanie warto. Przy czym na początek lepiej wybrać coś bardziej klasycznego, np. McDonalda. Bo myślę, że gdyby zacząć od np. Chapmana to można się łatwo zrazić.
Usuń