Niezwykle cieszy mnie fakt, iż MAG postanowił
pouzupełniać rozpoczęte swego czasu cykle. Nawet jeśli z perspektywy
czysto ekonomicznej nie zawsze jest to najlepsze posunięcie, jest to bez
wątpienia wyraz dbałości o czytelnika, szczególnie biorąc pod uwagę
rynkową niszę, do jakiej wydawnictwo to kieruje swą działalność. Po
zeszłorocznym wznowieniu czterech części Skoków Stephena R. Donaldsona polska premiera zamykającego cykl Skoku w zagładę była dla mnie jednym z najbardziej oczekiwanych wydarzeń czytelniczych roku. Jak się okazuje, w pełni zasłużenie.
Donaldson pisząc swą space operę stworzył
dzieło niezwykle interesujące. Jednym z punktów wyjścia był operowy cykl
Ryszarda Wagnera – wręcz podręcznikowy przykład epickiej fabuły, w
której dokonuje się przebudowa świata przedstawionego. Początkowe
odsłony cyklu, szczególnie Skok w konflikt były jednak bardzo
kameralne, w zasadzie skupione na relacjach między trzema głównymi
bohaterami cyklu – Morną Hyland, Angusem Thermopyle i Nickiem Succorso.
Dopiero w kolejnych tomach można było w pełni dostrzec i odczuć iście
wagnerowski rozmach. Poprzez konsekwentne wprowadzanie kolejnych wątków i
postaci Amerykanin nie tylko przekształca historię z pozoru marginalną
dla kształtu świata opisanego w dramat, którego stawką jest przetrwanie
całej ludzkości, ale także pokazuje doskonały warsztat pisarski,
znakomicie operując zmianą perspektywy, z której prowadzona jest
narracja. W ten sposób, nawet wielokrotne przywoływanie tych samych
wydarzeń (co Donaldson czyni bardzo często) nie nudzi, gdyż za
każdym razem czytelnik ma szansę spojrzeć na nie w inny sposób,
dostrzegając sprzeczności, różnice w motywacjach, znajomości faktów czy
też po prostu w temperamencie poszczególnych bohaterów.
Tym, co nieodmiennie fascynuje mnie w pisarstwie
Amerykanina, jest sposób, w jaki tworząc prozę bardzo gęstą, o
charakterystycznym ciężkim stylu, potrafi sprawić, iż od lektury nie
sposób się oderwać. Jest to jeszcze bardziej widoczne, gdy uświadomimy
sobie, iż fabularnie Skok w zagładę jest powieścią skromną, mimo ponadośmiusetstronicowej objętości. W finałowym akcie swego epickiego dzieła Donaldson zbiera rozpoczęte wątki, doprowadzając do iście wybuchowej konfrontacji. Jest to bezpośrednia kontynuacja Skoku w szaleństwo - tomu, który stanowił stylistyczną woltę względem trzech wcześniejszych Skoków.
Choć Morna i Angus wciąż stanowią swoistą oś konstrukcyjną całości, na
pierwszy plan wysuwa się zakrojona na ogromną skalę rozgrywka między
Wardenem Diosem a Holtem Fasnerem. To właśnie w kontekście tego wątku
znaczenia nabiera odnoszący się do Wagnerowskiego Zmierzchu bogów podtytuł powieści – Dziś zginą wszyscy bogowie.
Misternie konstruowana opowieść zmierza do efektownego końca w sposób
wyważony, jednak niezwykle przekonujący. Autor raz za razem zmusza
czytelnika do przypomnienia sobie poprzednich aktów tej złożonej
historii, gdyż nie raz i nie dwa przedstawione w nich wydarzenia ukazane
zostają zupełnie w nowym świetle. Nie sposób rozpatrywać Skoku w zagładę bez odwołania do tomów wcześniejszych – jest to zwieńczenie cyklu w najściślejszym tego słowa znaczeniu. W moim mniemaniu Skoki należy traktować bezwzględnie jako całość, w której w miarę autonomiczny jest tylko kameralny Skok w konflikt. Ale także i pierwsza powieść z cyklu nabiera nowych znaczeń po lekturze całości.
Przywołane wcześniej przeze mnie analogie do dzieł
Wagnera (nie tylko w zakresie fabularnym, ale także kreacji takich
bohaterów jak Warden Dios, Holt i Norna Fasner, Hashi Lebwohl czy Min
Donner noszących mniej lub bardziej specyficzne cechy bohaterów Pierścienia Nibelunga),
fabuła przechodząca od kameralnej w epicką, niezwykle wyraziste i
zapadające w pamięć postacie i charakterystyczny styl autora powodują,
że Skoki są lekturą najwyższej klasy. Co więcej, mogą służyć
wręcz za modelowy przykład space opery, oferując wszystko to, co w tej
konwencji najlepsze. Mamy zatem złożone ludzkie społeczeństwo, walki
frakcji, spiski, kosmiczne podróże, pojedynki i pościgi w przestrzeni,
mamy grę o wielką stawkę i zagrożenie ze strony obcych. Słowem wszystko
to, czego można oczekiwać po pierwszorzędnej space operze. Donaldsonowi udała się jednak rzadka sztuka wyjść poza rozrywkowe ramy tej konwencji i nadać swojemu cyklowi głębi.
Skok w zagładę stanowi w mojej opinii
udane zakończenie rewelacyjnego cyklu. Choć czasem można się zastanowić,
po co pewne elementy powtarzać po kilka razy, a droga, jaką pójdą pewne
postaci zdaje się aż nazbyt oczywista, to jednak powieść trzyma w
napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Życzyłbym sobie więcej cykli
pisanych z takim rozmachem przy zachowaniu wyraźnej dyscypliny
fabularnej. Tu nie ma mowy o przeciąganiu czegokolwiek, skupianiu się na
wątkach pobocznych. Skoki stanowią spójne, zamknięte, niezwykle
konsekwentnie zaplanowane dzieło, w którym doskonale widoczny jest
sposób, w jaki pisarz snując opowieść, może poprowadzić czytelnika od
kameralnej historii ludzkiego dramatu, do poruszającej, złożonej
opowieści na kosmiczną skalę. Warto znać.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz