Zawsze ze sporym zainteresowaniem przyglądam się
zbiorom opowiadań, osadzonych w uniwersum jakiegoś cyklu powieściowego.
Pomijając wszelkiej maści franczyzy, spin-offy czy fanfiki pisane przez
osoby trzecie, publikacje tego typu zawierają zwykle dwa rodzaje
tekstów: opowiadania, które stały się kamieniami węgielnymi, na których
autor zbudował swoje uniwersum, lub też krótsze formy literackie, w
których starał się on uzupełnić wizję przedstawioną w ramach
zasadniczego cyklu. Północ Galaktyki Alastaira Reynoldsa
zawiera oba rodzaje utworów przez co dla fanów twórczości Brytyjczyka
(a dokładniej Walijczyka) staje się pozycją niemal obowiązkową.
Tym, którzy dobrze się bawili przy lekturze kolejnych odsłon Przestrzeni objawienia czy Prefekta
wystarczy w zasadzie wspomnieć, że czytając omawiany zbiór opowiadań,
dowiedzieć się mogą np. co nieco o zasadach działania napędu
Hybrydowców, poznać historię tej frakcji, czy też mieć wgląd w przyszłe
losy Galaktyki. Wszystko to w formie przemyślanych, intrygujących
tekstów, w których autor nie raz i nie dwa nabija w butelkę czytelnika
mającego wrażenie, iż nic już go zaskoczyć nie może. Gdybym adresował tę
recenzję tylko do osób zaznajomionych z powieściami Reynoldsa, w
zasadzie mógłbym w tym miejscu zakończyć, będąc pewnym, iż sięgną po
zbiór jego opowiadań. Jestem jednak głęboko przekonany, iż jest to
pozycja mogąca stanowić też całkiem dobre wprowadzenie do jego
twórczości. Osiem tekstów składających na Północ Galaktyki pokazuje uniwersum Przestrzeni objawienia
z wielu różnych stron, ujawniając jego bogactwo i ogromny potencjał
kreowania osadzonych w nim fabuł. Walijczykowi całkiem nieźle udała się
trudna sztuka wyważenia proporcji między zachowaniem spójności świata
przedstawionego wewnątrz pojedynczego, autonomicznego tekstu,
a uzupełnieniem jego wizji zaprezentowanej w odrębnych dziełach w
intrygujące szczegóły. Najlepiej widoczne jest to w Nightingale i Zwierzyńcu Grafenwaldera,
które nie tylko wzbogacają literacki obraz Galaktyki, ale są świetnie
skomponowanymi całościami tak pod względem świata przedstawionego, jak i
(a może wręcz przede wszystkim) fabuły. Z kolei Sen dylatacyjny czy Północ Galaktyki
stanowią swoiste metateksty pokazujące Reynoldsowski świat w planie
nieco szerszym niż ma to miejsce w powieściach. Co bardzo ważne,
Walijczyk unika tworzenia tekstów schematycznych, podobnych do siebie,
skupiających się na tych samych elementach świata. Opowiadania zawarte w
omawianym zbiorze pozwalają poczuć twórczy rozmach autora.
Czytając powyższy akapit można by rzec, że tym, co w prozie Reynoldsa
najbardziej godne uwagi, jest świat przedstawiony. To bez wątpienia
prawda, choć jedynie częściowo. Każde uniwersum - bez względu na to, czy
mamy do czynienia z neverlandem, czy też światem naszej (lub
historycznej) codzienności - aby literacko intrygować musi zostać
należycie zaprezentowane. I choć trudno pisać o Walijczyku jako o
wirtuozie pióra, to jednak jego teksty mają do zaoferowania znacznie
więcej niż hipotetyczny „historyczno-geograficzny przewodnik po
Galaktyce”. Waga realiów została przez mnie uwypuklona tak bardzo przede
wszystkim ze względu na fakt, iż stanowią one swoisty znak rozpoznawczy
twórczości Reynoldsa. Jego teksty są bowiem koronnym przykładem
tego, w jak interesującym kierunku wyewoluowała konwencja klasycznej
space opery. Wyraźnie czuć tu rozmach rodem z twórczości Larry’ego Nivena (do inspiracji którym autor przyznaje się w posłowiu). Mamy zatem
ogromny, niezbadany wszechświat pełen rozmaitych ras, frakcji,
sprzecznych interesów i konfliktów na galaktyczną skalę. Widoczna jest
także podbudowa naukowa, co dziwić nie może, jeśli wziąć pod uwagę
fakt, iż Reynolds jest posiadaczem doktoratu z astronomii, a
także byłym pracownikiem Europejskiej Agencji Kosmicznej. Zapomnijmy
zatem o podróżach szybszych niż światło, teleportacji czy innych
bajerach rodem ze Star Treka. Tu kosmos jest ogromny, zimny, a
podróżowanie po nim wymaga przede wszystkim czasu. Mimo spektakularnego
rozkwitu technologii, rozwinięciu się ludzi (i nie tylko) w
długowieczne, niemal nieśmiertelne, formy życia znacznie różniące się
od nas, mimo wszechobecności niemal nieodróżnialnych od człowieka
sztucznych inteligencji i w zasadzie nieograniczonych możliwości
medycyny, prawa fizyki pozostają nieubłaganie niezmienne. Kosmos Reynoldsa jest nieprzyjazny, trudny do okiełznania i pełen niebezpieczeństw. I choć autor czasem korzysta z tego faktu na zasadzie deus ex machina, w niczym nie umniejsza to dość przygnębiającej atmosfery tekstów zawartych w Północy galaktyki.
Tej współczesnej space operze daleko do „strzelanek w
kosmosie” z lat Złotej Ery science fiction. W pewnym sensie przekłada
się to na dość wysoki „próg wejścia” w świat Reynoldsa. Mimo bez
wątpienia rozrywkowej formy, jest to jednak literatura wymagająca
całkiem sporo skupienia, adresowana do czytelnika wymagającego. Wydaje
mi się, że właśnie tu leży główny problem obecności Walijczyka na
polskim rynku wydawniczym – zajmuje on bowiem swoistą niszę w niszy,
siłą rzeczy znajdując niewielkie grono odbiorców. W pewnym sensie
pokazuje to, jakie koło zatoczyła światowa fantastyka: wychodząc od
literatury czysto rozrywkowej, przez nowatorskie, precyzyjne pomysły
twardej fantastyki naukowej i literackie wysublimowanie Nowej Fali,
wróciliśmy do punktu wyjścia, gdzie największy poklask (przynajmniej z
perspektywy kieszeni wydawców i autorów) zdobywa literatura rozrywkowa
właśnie – lekka, przejrzysta, zrozumiała, oparta na akcji. To, co
bardziej wymagające, siłą rzeczy spychane jest na margines. Tym, którzy
chcą spróbować wybrać się w zimną otchłań kosmosu, z czystym sumieniem
polecam Północ Galaktyki.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz