Jest takie miejsce, które nie pasuje do znanej,
zrozumiałej rzeczywistości; miejsce, które jest inne niż wszystko
dokoła. Nie wiadomo, czym jest ani skąd się wzięło. Miejsce to przyciąga
jednak ludzi, którzy skonfrontowani z Nieznanym w równym stopniu stają w
obliczu konfrontacji z samymi sobą. Nie brzmi to specjalnie
oryginalnie, prawda? W historii fantastyki tekstów o tego typu
„miejscach” czy obiektach było na pęczki. Wśród najlepszych można
wymienić choćby Piknik na skraju drogi Strugackich, Człowieka w labiryncie Silverberga czy też Nova swing Harrisona. Jeff VanderMeer w swojej najnowszej powieści zatytułowanej Unicestwienie udowadnia, że jest to temat wciąż nośny, mogący stanowić kanwę dla intrygującego tekstu.
Autor bardzo silnie kojarzony z nurtem new weird
postanowił się zmierzyć z tematem eksploatowanym przede wszystkim na
gruncie klasycznej fantastyki naukowej. Co więcej, głównymi
bohater(k)ami swej opowieści uczynił specjalistki w rozmaitych
dziedzinach, nieco lemowsko depersonalizując je poprzez określanie ich
jedynie za pomocą naukowej lub technicznej specjalności. Choć Unicestwienie
zaczyna się jak klasyczna powieść SF, rozwija się jednak w trudnym do
przewidzenia i mało oczywistym kierunku. Punktem wyjścia jest jednak
schemat dość typowy: gdzieś na amerykańskim wybrzeżu istnieje Strefa X -
zamknięty obszar niezbadanej przestrzeni administrowany przez rządową
agencję Southern Reach. Niewiele o niej wiadomo, oprócz tego, że spośród
członków regularnie wysyłanych do Strefy X ekspedycji wraca mało kto, a
ci, którym się to udaje, są w istocie głęboko odmienieni. Postacią
wokół której zbudowana jest pierwszoosobowa narracja powieści jest
biolożka dwunastej ekspedycji. Wraz z nią czytelnik wyrusza w szaloną
podróż w nieznane.
VanderMeer bardzo szybko, sprawnie kreśli intrygujący, odrealniony świat przedstawiony. Unicestwienie od pierwszych stron przykuwa pięknie opowiadaną wizją miejsca dziwnego, nierealnego, a zarazem śmiertelnie niebezpiecznego. Mocno zdziwi się ten, kto spodziewałby się w tym miejscu utrzymania klasycznego eksploracyjno-przygodowego charakteru, cechującego podobne w warstwie koncepcyjnej teksty autorstwa z klasyków fantastyki XX w. Twórcy Miasta szaleńców i świętych znacznie bliżej do klimatu tekstów M. Johna Harrisona. Wyprawa w głąb Strefy X jednocześnie staje się dla bohaterki wyprawą we własną przeszłość. Unicestwienie robi spore wrażenie warstwą formalną: wyważeniem języka, dobrą (jak zwykle u tego autora) frazą, i sporą dyscypliną pisania. Powieść charakteryzuje się zwięzłą (choć momentami dość pretekstową) fabułą i można odnieść wrażenie, że każde słowo, które znajduje się na papierze jest tu potrzebne, ma swoje miejsce. W efekcie uzyskujemy, tak rzadki w epoce wielusetstronicowych tasiemców fantasy, tekst ledwie przekraczający dwieście stron. Wyraźnie wyeksponowany jest wątek psychologiczny, a opisy przeżyć i refleksji bohaterki maja podobny udział w kompozycji tekstu co retrospekcje i opisy właściwych wydarzeń w Strefie X. VanderMeer łamie tu schemat podążając w kierunku znacznie bliższym jego wcześniejszym tekstom.
Bardzo wyraźnie można dostrzec elementy
charakterystyczne dla wcześniejszej twórczości Amerykanina: od
oczywistych rekwizytów, jakimi są wszelkiej maści spory i grzyby, po
bardziej ogólne, jak widoczna fascynacja stylistyką mrocznego horroru (i
to zarówno bliższego klasycznej opowieści weird, jak i współczesnym klimatom gore). W Unicestwieniu
pospołu straszą Nieznane i Groźne, czasem wtórują im też Przeszłe i
Ukryte. To zresztą wątek równie ciekawy, choć ważny raczej w
perspektywie całej planowanej trylogii – tajemnica nie tylko samego
miejsca, ale także ekspedycji je badających i ludzi je organizujących.
Autor delikatnie podsuwa pod nos swej bohaterce (a co zarazem idzie
czytelnikowi) przeróżne domysły i spekulacje odnośnie tego, jak
przebiegały i przebiegają badania Strefy X. Motywy agencji Southern
Reach pozostają zagadką równie wielką, co tajemnica samej Strefy. Wydaje
się jednak, że gdzieś zgubiły się tu proporcje i muszę przyznać, że
jest to jeden z elementów tej powieści, które budzą moje wątpliwości.
Przez pierwszych kilkadziesiąt stron wszystko rozwija się po
mistrzowsku: zarysowana zostaje fabuła, przedstawieni główni
bohaterowie, pojawiają się główne problemy i zagadki, wreszcie pasjonuje
tajemnica Strefy X. Natomiast gdy dochodzimy do momentu, gdzie
cokolwiek powinno zacząć się wyjaśniać, wszystko to, co wcześniej
intrygowało zostaje przytłoczone rozterkami bohaterki. Widać tu
klasyczny dylemat, przed jakim z pewnością stanął VanderMeer –
czy główne akcenty powinny być równo rozłożone w pojedynczej powieści
czy też jako całość potraktować trylogię. W tym drugim przypadku
pierwszy tom stanowi zwykle swoisty „otwieracz”, zarysowuje poszczególne
wątki, buduje obszerną, solidną bazę dla dalszego rozwoju postaci i
wypadków. Unicestwieniu byłoby do tego wzorca bardzo
blisko, gdyby nie fakt, iż doskonałe wrażenie za pierwszych stron
książki w pewnym momencie gdzieś się gubi, a czytelnik pozostaje jedynie
ze stwierdzeniem, że jeśli chodzi o pobudzanie ciekawości, wszystko co
ciekawe pojawiło się już w pierwszej połowie powieści. I choć nie jest
to konstatacja do końca słuszna, jest w niej na tyle dużo prawdy, iż
można ją traktować jako zarzut.
Mimo wszystko trzeba uznać Unicestwienie za tekst godny uwagi każdego miłośnika niebanalnej fantastyki. Przypuszczam, iż liczne grono wielbicieli literackiego talentu VanderMeera sięgnie po nią w ciemno; przypuszczam też, że nie będą zawiedzeni – pierwszy tom Trylogii Southern Reach
to przykład wysokiej formy pisarskiej człowieka o niepospolitym
talencie. Myślę, że z powodzeniem książka ta trafi w gusta czytelników
serii Uczta Wyobraźni. Okładkowa sugestia, że jest to tekst adresowany
przede wszystkim do fanów klasycznej science fiction może być nieco
mylący (dotyczy bowiem raczej koncepcji świata przedstawionego niż
faktycznej, literackiej formy, w jaką koncepcja ta została przez
Amerykanina przyobleczona), ale i ich zachęcam do sięgnięcia po Unicestwienie.
Może się bowiem okazać, iż lektura okaże się dla podróżą w zupełnie
nowe rejony. A uwierzcie mi, nie wraca się z nich łatwo i na pewno nie
wraca się takim samym, jakim było się wcześniej.
4,5/6
Witam.
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za znakomitą recenzję! Szukałem bezskutecznie na internecie głębszego tekstu dotyczącego "Unicestwienia" i trafiłem właśnie na Twojego bloga. Nie zapoznałem się do tej pory z żadną książką VanderMeera, a jako fana klasycznej SF bardzo mocno zaciekawiła mnie wydawnicza "zajawka" tej publikacji. Miałem więc dylemat czy nabyć ją w ciemno, czy też może poczekać dłużej na recenzję jakiegoś większego portalu poświęconego fantastyce. Twój tekst uzmysłowił mi czego tak naprawdę mogę oczekiwać po "Unicestwieniu" i przekonał ostatecznie do nabycia książki.
Jeszcze raz dziękuję i życzę powodzenia w dalszym prowadzeniu bloga. Będę go odwiedzał od czasu do czasu w poszukiwaniu ciekawych tekstów. Zauważyłem na marginesie, że obecnie czytasz (czytałeś) "Cichą wojnę", która też jest w kręgu moich zainteresowań - będę więc spokojnie czekał na jej recenzję :)
Pozdrawiam,
Bartosz Maciołek
Bardzo dziękuję za miłe słowa i oczywiście zapraszam częściej. Recenzja "Cichej wojny" dopiero powstanie, ale pojawi się na tym blogu raczej prędzej niż później. Co zaś się tyczy VanderMeera, to "Unicestwienie" - jak już zaznaczyłem - nie jest do końca reprezentatywnym przykładem jego dotychczasowej twórczości, choć na pewno warto po nie sięgnąć. Jako ciekawostkę mogę dodać, że kiedyś (krótko przed swoją wizytą w Polsce) Jeff zawitał i na tego bloga, po czym przeczytawszy recenzję "Fincha" za pomocą Google Translatora zostawił parę komentarzy :)
UsuńBardzo ciekawa i interesująca recenzja książki, która dla mnie okazała się nieporozumieniem. Zupełnie nie podszedł mi sposób opowiadania historii, jej zagmatwanie i próby wyjaśnienia. Nie znalazłem też w niej klimatu rodem ze Strugackich. Przyznaję jednak, że książka może się podobać, może zaintrygować. Tylko jakoś do mnie nie przemówił autor .
OdpowiedzUsuń