Kilka lat temu, jeszcze na łamach ś.p. „Science Fiction, Fantasy i Horror”, ukazały się dwie nowelki Roberta J. Szmidta, połączone tytułem Pola dawno zapomnianych bitew (druga z nich z podtytułem Kuźnia).
Autor, kojarzony raczej z klimatami post-apo, zaserwował czytelnikom
pisma całkiem niezłe science-fiction, flirtujące ze space operą i
militarną SF. Jakiś czas później pojawiły się zapowiedzi powieści, która
miała się ukazać nakładem wydawnictwa Almaz. Ostatecznie jednak
skończyło się na e-booku zbierającym w całość dwa opublikowane dotąd
teksty. Kiedy jednak Rebis ruszył z serią „Horyzonty Zdarzeń”
(początkowo zresztą pod kierownictwem Szmidta), wydawało się być
kwestią czasu, aby od dawna spodziewana powieść wreszcie ujrzała światło
dzienne. Tym bardziej, że wygląda na to, iż znów jest całkiem niezły
moment na wydawanie „kosmicznej” science-fiction. I faktycznie,
po powieściach Rafała Dębskiego, Marcina Przybyłka i Andrzeja Sawickiego
w ręce czytelników trafiła otwierająca cykl Pola dawno zapomnianych bitew powieść pt. Łatwo być Bogiem.
Punktem wyjścia cyklu uczynił Szmidt pierwsze z
publikowanych wcześniej opowiadań, minimalnie zmodyfikowane. To jednak
tylko preludium, swoiste wprowadzenie do właściwej fabuły. Trochę
zaskakiwać może przyjęta konwencja: opowiadania sugerowały, iż
spodziewać możemy się czegoś w klimacie militarnej space opery. W
powieści akcenty rozłożone są jednak nieco inaczej, a temat
i scenografia rodzą skojarzenie choćby z Mówcą umarłych Orsona Scotta Carda, czy też Paradyzją
Janusza A. Zajdla. W zasadniczej części powieści na pierwszy plan
wysuwają się bowiem dwa motywy: pierwszy – obserwacji dwóch prymitywnych
ras Obcych i ewentualnych ingerencji w ich kulturę; drugi –
funkcjonowania jednostki w zamkniętym systemie, noszącym cechy
Goffmanowskiej instytucji totalnej. Do głosu dochodzą wiec klasyczne
tematy: wojna, eksploracja czy kontakt. Ale jest coś jeszcze: nieźle
pomyślana intryga, każąca głównemu bohaterowi – Henryanowi Świeckiemu,
w niejasnych okolicznościach warunkowo zwolnionemu z więzienia –
lawirować między ścierającymi się stronnictwami w zamkniętej scenografii
kosmicznej stacji.
Z technicznego punktu widzenia mamy wiec do czynienia z
lekką, ewidentnie rozrywkową SF. Podkreślają to zresztą wplatane
nawiązania (np. system nazwany internetowym nickiem jednego z polskich
wydawców, znaczące imiona i nazwiska) czy też specyficzny, przebijający
tu i ówdzie humor. Jednym on odpowiada, innym nie do końca, natomiast
niewątpliwie styl Szmidta można uznać za charakterystyczny. Tym,
co należy zapisać mu jako duży plus, jest wykreowanie bardzo wyraźnego,
adekwatnie eksponowanego wątku przewodniego – tytułowego bycia bogiem (a
czasem wręcz Bogiem). Zagadnienie sprawczości, jej przyczyn, skutków,
przyjmowania roli, siły decydującej czy też wręcz ostatecznej, powraca
w różnych postaciach w zasadzie przez całą książkę: od kontaktu
z Nieznanym i jego biblijnych konotacji, przez władzę absolutną w
zamkniętej społeczności, aż po ingerencje ludzi w mniej rozwinięte
kultury. Bez głębi ponad miarę, ale niewątpliwe udało się rozegrać ten
temat z pomysłem. Niezłe wrażenie robi też narracja: bez przesadnie
forsownego tempa, za to robiąca wrażenie konsekwencją. Widać tu
porządek: prezentacja świata, stopniowe wprowadzanie bohaterów
i ekspozycja głównej intrygi, aż do efektownego (choć budzącego pewne
zastrzeżenia) finału. Pewne urozmaicenie stanowi także przenoszenie od
czasu do czasu akcji na powierzchnię obserwowanej planety, choć trzeba
przyznać, że czasem taka zmiana perspektywy lekko zgrzyta – przede
wszystkim ze względu na fakt, iż zauważalnie zmienia się ton narracji.
Nie ma tu jednak dłużyzn, a książkę czyta się jednym tchem. To także na
plus.
Nieźle broni się też główny bohater. Może Henryan
Święcki nie jest kreacją, która zapisze się złotymi zgłoskami w annałach
polskiej fantastyki, jednak jest postacią wiarygodną, ciekawą,
skreśloną z pomysłem, o wyraźnym charakterze przejawiającym się czymś
więcej niż tylko częstym przytaczaniem wyświechtanych przysłów i
powiedzeń (nie zawsze zrozumiałych w świecie powieści). Samo uniwersum
przedstawione jest zaś na tyle ogólnikowo, że poza paroma szczegółami
(np. krótka historia kolonizacji Kosmosu i wojen toczonych przez
ludzkość, specyficzne naleciałości kulturowe jak choćby „podwójne”,
złożone imiona itd.) pozostawia autorowi ogromną przestrzeń do
wykorzystania w przyszłości. Grunt, że mimo dwóch wyraźnie
autonomicznych części, nie mamy poczucia, iż czytamy teksty dziejące się
w odrębnych realiach.
Co prawda, można kilka rzeczy Szmidtowi
wytknąć: że jak na inwigilację Obcych prowadzoną zdalnie naukowcy wiedzą
zaskakująco dużo, że wyjątkowo mało tu pierwiastka „science”, że w
zakończenie zbyt mocno zostało zdeterminowane przez efekt Deus ex machina
i sprawia wrażenie oderwanego od głównego wątku fabuły – to wszystko
prawda. Tyle tylko, że (trochę ku memu zaskoczeniu) niespecjalnie to
przeszkadza. Łatwo być Bogiem to literatura przede
wszystkim rozrywkowa – o atrakcyjności stanowić ma przede wszystkim
niezła, choć niezbyt skomplikowana fabuła, intrygujący świat i lekki,
atrakcyjny styl autora. I faktycznie tak jest. Muszę przyznać, że
brakowało mi takiej niezbyt zobowiązującej osadzonej w kosmosie science
fiction. Autor Apokalipsy według Pana Jana i tłumacz takich
autorów, jak Isaac Asimov, Mike Resnick, Nancy Kress czy David Weber,
pokazał, że całkiem sprawnie radzi sobie z konwencją i jest w stanie
zaproponować własną jej wizję. I choć pierwszy tom Pól dawno zapomnianych bitew
nie ma ciężaru gatunkowego powieści Alastaira Reynoldsa czy Paula McAuley'a, warto się nim zainteresować. A może wręcz właśnie dlatego.
4,5/5
Nie czytałam jeszcze żadnej książki Szmidta. Widzę, że zdecydowanie muszę to nadrobić :-)
OdpowiedzUsuńNa początek proponuję "Apokalipsę wg Pana Jana" albo właśnie "Łatwo być Bogiem". Byle nie "Zaklinacza" ;)
UsuńRobert Szmidt jest jak Ulryk z cyklu "Drenai" Gemmella. Rośnie, ma w sobie znamię wielkości.
OdpowiedzUsuń