Ustawiczne podnoszenie sobie poprzeczki czasem
skutkuje tym, że w pewnym momencie ciężko skoczyć tak wysoko jak
poprzednim razem. I choć bez wątpienia literatura to nie zawody
lekkoatletyczne, zwykło się patrzeć na najnowsze propozycje pisarzy
przez pryzmat ich poprzednich dzieł. W przypadku Petera Wattsa wspomniana poprzeczka została wysoko zawieszona już przy okazji trylogii Ryfterów, zaś Ślepowidzenie
podniosło ją na poziom nieosiągalny dla większości współczesnych
autorów science fiction… przynajmniej w oczach miłośników twardej
odmiany tej konwencji. Kanadyjczyk, z wykształcenia biolog morski,
posiada bowiem rzadki już współcześnie dar pisania fantastyki bardzo
mocno zakorzenionej w najnowszych dokonaniach nauki. Biorąc pod uwagę
fakt, iż jest to jednocześnie najwyższej próby literatura problemowa,
zamiast prostej rozrywkowej formy proponująca złożone, nasycone treścią
fabuły (czasem sprawiające wręcz wrażenie wtórnych względem poruszanych
tematów), nietrudno się domyśleć, iż jest ona w pewnym sensie skazana na
egzystencję i uznanie co najwyżej w rynkowej niszy. A jednak,
zakorzenione w pewnym sensie w tradycji Lemowskiej Ślepowidzenie
odniosło niemały sukces nie tylko zyskując poklask krytyki, ale także w
wymiarze rynkowym – tylko w Polsce książka ta miała już trzy wydania.
Trudno więc się dziwić, iż oczekiwania względem Echopraksji –powieści powiązanej ze Ślepowidzeniem, będącej w pewnym sensie jego kontynuacją – były bardzo wysokie. Czy Wattsowi udało się im sprostać?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Na poziomie
ogólnej koncepcji mamy do czynienia z tekstem dość podobnym:
przemyślaną, złożoną powieścią hard SF, nasyconą naukowymi koncepcjami i fantastycznymi wariacjami na ich temat – tu wszyscy łaknący „typowego Wattsa”
powinni być usatysfakcjonowani. Kanadyjczykowi udało się uzyskać
równowagę między trzymaniem się sprawdzonych już schematów
i wprowadzaniem do wypracowanej formuły elementów nowych – te dotyczą
głównie poruszanych tematów. Znajome wydają się: bohater-outsider,
podróż w nieznane statkiem kosmicznym obsadzonym przez załogę składająca
się z intrygujących indywiduów (m.in. z –a jakże! – wampira),
rozważanie na temat świadomości, czy też wykorzystanie motywu
zniszczenia, swoistej dekonstrukcji świata. Znakomicie prezentują się
przede wszystkim tematy nowe. Echopraksja na pierwszy plan
wysunęła przede wszystkim trzy z nich. Po pierwsze, jest to zagadnienie
indywidualności, wolnej woli, swoistej autonomii jednostki względem
kształtującego ją otoczenia. Po drugie, miejsce kontaktu ludzkości (czy
jeszcze ludzkości?) z inteligencją (czy inteligencją?) zewnętrzną zajął
kontakt człowieka i wampira, ich wzajemne relacje i koegzystencja. Po
trzecie wreszcie bardzo wyraźnie eksponowany jest temat doświadczenia
mistycznego i religii, jako zachowania pozaracjonalnego, a jednak z
takich czy innych przyczyn funkcjonalnego (szczególnie w skali
ewolucyjnej). To jednak nie wszystko. Mamy całą masę znakomitych, mniej
lub bardziej klasycznych w science fiction rozważań i elementów: od
autorskiego podejścia do kwestii post- lub transhumanizmu, przez umysły
Ule, religijne zakony, bojowe zombie, wolno przetwarzające inteligentne
śluzowce, gry wideo wykorzystywane w badaniach epidemiologicznych i
wiele więcej. I choć czasami wzbiera złość na momentami wręcz kliniczne
podejście głęboko zakorzenionego w naukach przyrodniczych Wattsa,
choć chciałoby się nadać jego wywodom nieco humanistycznego sznytu,
dołożyć co nieco z dokonań współczesnych (choć nie tylko) nauk
społecznych, to jednak kolejny przygnębiający tour Kanadyjczyka po
przeróżnych koncepcjach robi nieodmiennie znakomite wrażenie.
Wciąż jednak nie jest jasne, czy Echopraksja utrzymuje poziom swej poprzedniczki. I choć poprzedni akapit sugerowałby, iż mamy do czynienia z książką równie dobrą jak Ślepowidzenie, trzeba uczciwie przyznać, że odczuwalne są trudy i znoje, w jakich najnowsza powieść Wattsa
powstawała. Przede wszystkim zauważalny jest spory chaos w początkowej
części. Zagubiony jest nie tylko Daniel Brüks – główny bohater powieści –
zagubiony jest także czytelnik. Dzieje się sporo, myśli i mówi jeszcze
więcej, stąd nietrudno o to, by zostać przytłoczonym. Od pewnego momentu
fabuła wtłoczona zostaje w swojskie ramy, co w efekcie czyni tekst
jednym z bardziej przystępnych dzieł Kanadyjczyka. Wciąż nie jest to
jednak literatura „dla każdego” – kto odbił od twórczości Wattsa w przeszłości, raczej nie ma co liczyć na to, że coś się w tej materii zmieni. Elementem, który nadaje kontynuacji Ślepowidzenia
dużo kolorytu, jest postać głównego bohatera – naukowca outsidera,
wtłoczonego nieco wbrew swej woli w trudną, ekstremalną wręcz sytuację.
Brüks wydaje się znacznie bardziej „ludzki” od Siriego Keetona, stanowi
wręcz jego przeciwieństwo, odrzucając niemal całe technologiczne
dziedzictwo swej epoki – reprezentuje jakieś pierwotne (przynajmniej w
lokalnym wymiarze) człowieczeństwo. Jego uzupełnieniem staje się
wampirzyca Valerie, wywracająca nieco pojęcie czytelnika o istotach
obarczonych skazą krzyżową. Galerię postaci pierwszoplanowych
uzupełniają całkiem niezłe kreacje pilotki Rakshi Sengupty i wojskowego,
Jima Moore’a. Pozostali bohaterowie są tak naprawdę co najwyżej
ciekawymi szkicami. Tym jednak, co w Echopraksji robi
największe wrażenie, jest zbudowane na świetnym twiście zakończenie,
każące spojrzeć na cały tekst z zupełnie nowej perspektywy. Stanowi ono
dowód na to, jak przemyślana i konstrukcyjnie dopracowana jest proza Wattsa.
Mimo, iż najnowsza powieść Kanadyjczyka nie jest tak spektakularna jak Ślepowidzenie, trzeba przyznać, iż Watts nie zawodzi. Echopraksja
to solidna porcja twardej SF na wysokim poziomie – być może nieco
hermetycznej, jednak takiej, która z pewnością znajdzie uznanie w oczach
miłośników konwencji. Budując na istniejącym już fundamencie, autor Ślepowidzenia
rozwinął niektóre z rozpoczętych w nim wątków, uzupełniając je o
zupełnie nowe treści. W efekcie powstała powieść, która choć odrębna w
warstwie tematycznej, na pozostałych poziomach jest silnie związana
z poprzedniczką. I choć można by czuć pewien niedosyt, wydaje się, że
warto po Echopraksję sięgnąć, jak zresztą po każdą książkę
tego autora. Jego twórczość jest bowiem niezbitym dowodem, że nawet
współcześnie – w dobie rozwoju nauki i techniki tak dynamicznego, że
stały się one niezrozumiałe dla przeciętnego Kowalskiego czy Smitha –
można tworzyć świetną fantastykę naukową, w ścisłym sensie tego terminu.
5/6
" jest zbudowane na świetnym twiście zakończenie, każące spojrzeć na cały tekst z zupełnie nowej perspektywy. "
OdpowiedzUsuńPrzyznam bez bicia , właśnie tego zakończenia zupełnie nie zrozumiałem ...
Książka rzeczywiście niezła , ale odbiłem się od puenty :-/
Tłumaczyć niestety nie będę, po co psuć innym zabawę ;)
Usuń