poniedziałek, 6 czerwca 2016

Avengers: Preludium Nieskończoności– Jonathan Hickman, Nick Spencer, Mike Deodato, Stefano Caselli - komiksowa recenzja z Szortalu


Napięcie wzrasta

Już od pierwszego tomu sztandarowa seria o Avengers pisana przez Jonathana Hickmana (w przypadku najnowszego albumu wspieranego przez Nicka Spencera) zapowiadała się jako iście epickie widowisko… a przynajmniej obiecująca wydarzenia wielkie i znaczące w perspektywie całego uniwersum Marvela. Mimo nabierania coraz większego rozmachu i zauważalnego katastroficznego klimatu, czytelnik mógł momentami mieć wrażenie chaosu. Nie inaczej jest i w tym przypadku – Preludium Nieskończoności jest bowiem albumem wewnętrznie zróżnicowanym i nie do końca spójnym – jednak, gdy popatrzeć na plecione przez scenarzystę wątki, nie da się nie zauważyć większego zamysłu, który niewątpliwie Hickmanowi przyświeca. 

Jak wspomniałem w poprzednim akapicie, trzeci tom Avengers jest wewnętrznie zróżnicowany. Przede wszystkim ze względu na to, że można wyróżnić tu dwie poniekąd odrębne historie. Pierwsza, oparta na zeszytach #12 i #13 oryginalnej serii, rysowana przez Mike’a Deodato jest osadzoną w Savage Landzie lekko sentymentalną opowieścią o budowaniu tożsamości nowego pokolenia (sięgającą po postać Wielkiego Ewolucjonisty – jednego z klasycznych przeciwników Avengers). Druga część tego albumu, to już wprowadzenie do zbliżającego się wielkimi krokami crossoveru Nieskończoność. I muszę przyznać, że ta część rodzi we mnie nieco ambiwalentne odczucia. Z jednej strony widać, że Hickman panuje nad materią, plotąc wątki mające się w efekcie złożyć w większą, porywającą całość. Problem polega jednak na tym, że czytelnik, któremu się tę opowieść „dawkuje” w mniejszych porcjach, może mieć problem z jej ogarnięciem, zanim nie dostrzeże całości. W tym momencie wrażenie chaosu jest momentami wręcz dojmujące – nie wiadomo dlaczego i po co pewne rzeczy się dzieją lub są pokazywane, czasem brakuje też wewnętrznej logiki. Sporo za to filozofujących, rozbudowanych dialogów, które jakby miały na celu podkreślenie głębi dostrzeganych wydarzeń… choć de facto czasem skutkują tylko podkreśleniem tego, że bohaterowie wiedzą równie mało co czytelnik. Z drugiej jednak strony Preludium Nieskończoności obfituje w sceny i momenty, które niewątpliwie mogą się podobać. Czuć, że w uniwersum Marvela zaczynają dziać się rzeczy wielkie i ważne, wpływające na kształt świata i miejsce, jakie zajmują w nim herosi. Nie brakuje obowiązkowego mordobicia, dziwnych stworów i artefaktów z Kosmosu, jest Hulk, pojawia się AIM – krótko mówiąc: dzieje się. To, że czasem nie wiadomo po co, tu już inna bajka. Poza tym, jak to w klasycznym komiksowym serialu: sa momenty lepsze, jest nieco humoru, są też momenty gorsze, np. nie wiadomo z którym Spider-Manem mamy właściwie do czynienia, czy choćby fakt, iż na okładce widnieje Ex Nihila (która zadebiutuje dopiero w #19 – w tym albumie pojawia się jedynie Ex Nihilo). Zupełnie przyzwoicie wypada strona graficzna komiksu. Deodato i Caselli nie wykraczają może zbytnio poza współczesne standardy, ale zdecydowanie poparta jaskrawą kolorystyką dynamiczna kreska obu z nich może się podobać.  Jedyne do czego można się przyczepić to pojawiające się czasami nieco dziwnie wyglądające twarze.

Trudno mi myśleć o Preludium Nieskończoności inaczej jak o kolejnym odcinku komiksowego serialu pt. Avengers ze wszystkimi tego zaletami i wadami. Czuć posmak wielkiej, epickiej fabuły wziętej w przyciasne ramy mniej lub bardziej zamkniętych epizodów. Koniec końców jest to (zgodnie z założeniami) czysto rozrywkowe czytadło. Na jego plus działa spory rozmach i umiejętne dobranie proporcji między „starymi, dobrymi” herosami, a nowszymi członkami grupy jak Manifold lub Kapitan Wszechświat. I choć poziom albumu najlepiej oddaje słowo „przeciętny” to wciąż mam przeczucie, że warto tę serię śledzić choćby w oczekiwaniu na epickie wydarzenia Nieskończoności. Ale to dopiero za kilka miesięcy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...