poniedziałek, 26 grudnia 2016

Świat Rynn - Steve Parker - recenzja z portalu Fantasta.pl

Do książek będących tie-inami różnego rodzaju gier zawsze podchodzę z pewną dozą rezerwy i, co tu dużo gadać, z niezbyt wygórowanymi oczekiwaniami. W przypadku takiej twórczości realna wartość literacka z założenia zajmuje drugi plan względem świata przedstawionego. To dane uniwersum i zamieszkujące je postacie stają się głównymi bohaterami tego typu literatury. A że np. świat Warhammera 40k ma swój specyficzny (wyjątkowo mroczny) urok, zdarza mi się raz na jakiś czas podjąć wyzwanie i powrócić do jego literackiej wersji. Otwarcie przez Copernicus nowej książkowej serii zatytułowanej „Bitwy Space Marines” okazało się dla mnie okazją, by znów wybrać się w 41. tysiąclecie. Niestety, nie był to powrót zbyt przyjemny.

Jak się nietrudno domyślić, tematyka Świata Rynn jest bardzo prosta – chodzi o fabularne przedstawienie kluczowej bitwy stoczonej przez Adeptus Astartes. W tym przypadku padło na zakon Szkarłatnych Pięści i obronę ich siedziby – planety Rynn – przed potężnym Waaagh! (czyli inwazją orków) prowadzonym przez Arcyzgliszczyciela Snagroda. Stworzona przez Steve’a Parkera fabuła jest do bólu nieskomplikowana i przewidywalna. Gdyby spróbować sobie wyobrazić wszystkie typowe elementy książki opartej na grze bitewnej, można być prawie pewnym, że się je w Świecie Rynn znajdzie. Fabuła toczy się więc w oczekiwany sposób, a los (w postaci autora) stawia przed bohaterami kolejne, coraz większe wyzwania. Warto zaznaczyć, że pojawia się jeden wyraźny (i niekoniecznie oczywisty) twist … który z powodzeniem mógłby startować w konkursach na najsłabszy zwrot fabularny ostatniego dwudziestolecia.

Pierwszej odsłonie serii „Bitwy Space Marines” na pewno nie pomaga sposób, w jaki przedstawione są postacie (szczególnie Astartes). To, co początkowo brałem za celowe przerysowanie, okazało się jednak zupełnie poważnym, konsekwentnie stosowanym przez autora podejściem. Marines są twardzi, hardzi, honorowi i skrajnie pogardliwi względem każdego, kto w ich mniemaniu nie jest im równy. Oczywiście stwarza to Parkerowi możliwość wprowadzenia „Astartes o miękkim sercu” (z czego skwapliwie korzysta), ale muszę przyznać, że Szkarłatne Pięści wypadają przez to pretensjonalnie, reprezentując dwa-trzy typy postaw. Co gorsza, niemal równie schematycznie i sztampowo przedstawieni są też nie-Astartes: szlachta Rynn i zwykli ludzie. Autorowi wyraźnie brakuje pomysłu na wykorzystanie postaci – w zdecydowanej większości zostały sprowadzone do pozycji elementu niezbędnego dla pchnięcia fabuły do przodu, ale niemal niczego więcej. Z drugiej strony, dla głównych bohaterów jest tu mnóstwo miejsca… choć, jak nietrudno się domyślić, są oni niczym literackie interpretacje wyśrubowanych statystyk figurek konkretnego herosa z gry bitewnej.

Na pewno na plus, przynajmniej w oczach fanów uniwersum Warhammera 40k, można zapisać fakt, że jest w Świecie Rynn mnóstwo „growego” fluffu. Pełno więc charakterystycznych dla tego świata nazw własnych – niestety dla nieobeznanego z „czterdziestką” czytelnika często zupełnie niezrozumiałych i użytych bez żadnego wyjaśnienia, co może czynić powieść trudno przystępną dla przeciętnego odbiorcy. Nieco zaskakuje (a może wręcz przeciwnie?), jak na książkę opartą na grze bitewnej, bardzo słabo oddana strona militarna – Parker zdecydowanie nie daje sobie rady z przedstawieniem starć. Trudno się zorientować w topografii, warunkach… a często w ogóle tym, co się właściwie (i po co) dzieje. W dodatku stale eksploatowany jest charakterystyczny dla bitewniaka – choć nieco kuriozalny – schemat wykorzystujący walkę wręcz na równi z walką ogniową.

Na domiar złego książkę dobija kiepskie tłumaczenie i praktyczny brak korekty (w stopce w ogóle nie ma o takowej informacji). Odpowiedzialny za przekład Andrzej Jakubiec wyraźnie się nie popisał. Język brzmi często sztucznie, a pewne terminy – nie wiedzieć czemu – wcale nie są tłumaczone (np. spinward i trailward, czyli kierunki w galaktyce, które zwykle tłumaczy się jako „obrotowy” i „przeciwobrotowy”). W dodatku polska edycja roi się od literówek, pojawiają się też błędy gramatyczne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że wydanie zostało przygotowane po łebkach (lub przynajmniej po kosztach).

Zdaję sobie sprawę, że fani bitewniaka z dużym prawdopodobieństwem znajdą w tej książce sporo dla siebie. Być może nawet lektura Świata Rynn będzie im w stanie dostarczyć jakiejś przyjemności… o ile nie mają pod tym względem specjalnie wygórowanych oczekiwań. Niestety, w ogólnym rozrachunku jest to jednak rzecz bardzo słaba: pretensjonalna, przewidywalna, epatująca wszystkim tym, co w pozycjach opartych na grach uchodzi za najgorsze. Nie ma w tekście Parkera niczego, co pozwoliłoby go obronić w oczach czytelnika sięgającego poń z powodu innego niż chęć poczytania „czterdziestkowego” fluffu. Najśmieszniejsza jest jednak moja pewność, że za rok, może dwa znów wrócę do tego uniwersum… Choć, prawdę mówiąc, nie wiem dlaczego.

PS. Wydawnictwu Copernicus dziękujemy za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

1 komentarz:

  1. Udanego kolejnego roku! Czasu na prowadzenie bloga i przyjemnego życia pozablogowego! :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...