poniedziałek, 8 stycznia 2018

Lanfeust z Troy Tom 1 – Christophe Arleston, Didier Tarquin - komiksowa recenzja z Szortalu

Magiczna kość (niezgody)

Mało która europejska seria komiksowa zdobyła popularność porównywalną z „Lanfeustem z Troy”. Można uznać ją wręcz za modelowe frankofońskie fantasy – lekkie i malownicze. Świat Troy, w którym każdy ma jakiś magiczny (mniej lub bardziej przydatny) talent, stał się ostatecznie areną wielu serii, składających się w sumie na kilkadziesiąt (!) albumów. W tym roku Egmont postanowił przypomnieć to uniwersum polskim czytelnikom w formie edycji zbiorczych. Wydany kilka miesięcy temu prequel zatytułowany „Zdobywcy Troy” spotkał się z dość mieszanym odbiorem. Tym razem jednak dostajemy pierwsze wydanie zintegrowane zasadniczej serii, zbierające cztery pierwsze albumy „Lanfeusta z Troy”.


W najbardziej ogólnym zarysie: wykreowany przez Christophe’a Arlestona świat to klasyczne high fantasy. Mamy więc pseudośredniowieczną stylizację, rozmaite rasy, potwory, magię. Setting traktowany jest zresztą bardzo luźno. Francuski scenarzysta postawił przede wszystkim na koloryt, pojemność świata i dynamiczną akcję. Tytułowy bohater to młody kowal, który nieco przypadkowo odkrywa w sobie potężną moc. Ujawnia się ona dopiero w momencie, gdy Lanfeust wchodzi  kontakt z mieczem, którego rękojeść stworzono z kości Magohamotha – legendarnego stworzenia, znanego w zasadzie tylko uczonym.  Sęk jednak w tym, że miecz ów należy do kogoś zupełnie innego… kto niekoniecznie skłonny jest pozbyć się swej rodowej pamiątki. To niezwykłe odkrycie rzuca więc Lanfeusta w fascynującą podróż przez świat Troy. Towarzyszą mu Mistrz Nikoled – mędrzec z jego rodzinnej wioski wraz ze swymi dwiema córkami (C’Ixi i C’Ian), a także Hebius, rubaszny, ale i potężny troll, oswojony dzięki czarom Nikoleda. Pojawia się też kilka przewijających się przez fabułę postaci drugo- i trzecioplanowych: będący właścicielem miecza Kawaler Or Azur, przywódca piratów Thanos czy też stojący na czele Eckmulskiej Akademii uczeni: Lignol, Bascrean i Plomynth. Arleston dopasował poszczególnych bohaterów do wymogów scenariusza, opierając się często na kontrastach. Postacie są więc przede wszystkim wyraziste i budzą sympatię czytelników, nawet bez specjalnego pogłębienia. Biorąc pod uwagę fakt, iż mamy do czynienia z komiksem sticte przygodowym, takie rozwiązanie jest jednak jak najbardziej na miejscu. W perypetiach Lanfeusta chodzi przede wszystkim o dynamiczną akcję i humor. Ten zresztą także jest bardzo charakterystyczny: rubaszny, niestroniący od podtekstów erotycznych, często też językowy i sytuacyjny. To jeden z czynników, które powodują, iż mimo lekkiego nastroju „Lanfeust z Troy” jest serią adresowaną zdecydowanie do dorosłego czytelnika. Jak zresztą zaznaczyłem wcześniej, nie brakuje tu także przemocy: trup ściele się gęsto (często w bardzo widowiskowy sposób), a krew bryzga na wszystkie strony.

Choć istotnie kolor czerwony pojawia się często, to sprowadzenie oprawy graficznej „Lanfeusta” do latających flaków byłoby dużym nieporozumieniem. Didier Tarquin i kolorysta Matteo Livi wykonali pracę naprawdę fenomenalną. Komiks wygląda bowiem po prostu pięknie. Rysownik znakomicie poczuł klimat przebogatego świata fantasy i oddał go z rozmachem i pieczołowitością. Kreska jest lekka, ale jednocześnie bardzo szczegółowa. Można więc podziwiać poszczególne plansze przez dłuższy czas, cieszyć oczy bogactwem planów i detalami poszczególnych kadrów. Wizualnie jest to więc absolutna ekstraklasa komiksu europejskiego. Biorąc pod uwagę powyższe, nieco szkoda, iż Egmont nie zdecydował się wydać zbiorczego „Lanfeusta z Troy” w nieco powiększonym formacie. Dzięki temu można by jeszcze bardziej docenić pracę rysownika. Ułatwiłoby to też lekturę niektórych dymków, które czasem są absurdalnie małe. Generalnie jednak warstwa edytorska polskiego wydania jest  bez zarzutu. Jedyne czego może nieco brakować to jakiekolwiek dodatki, do których przywykliśmy w przypadku integrali.

Świetną robotę wykonała za to tłumaczka „Lanfeusta” – Maria Mosiewicz. Wystarczy popatrzeć na kreatywnie przełożone piosenki czy dialogi. Choć tego typu zabiegi, modyfikujące i dopasowujące tekst dzieła do kontekstu kulturowego kraju, w jakim komiks jest wydany, mogą budzić pewne wątpliwości, w przypadku „Lanfeusta” sprawdzają się moim zdaniem doskonale i wpływają na wysoką ocenę całości.

„Lanfeust z Troy” to po prostu bardzo dobra rozrywkowa seria: niespecjalnie wymagająca, ale bez wątpienia wciągająca – czaruje barwnym, pojemnym, nawet jeśli nie do końca poważnie traktowanym światem, bawi rubasznym humorem i drobnymi odniesieniami kulturowymi – z pędzącą do przodu akcją i sympatycznymi, charakterystycznymi bohaterami. Efektowna oprawa graficzna także działa na korzyść tego tytułu, nie bez kozery uznawanego za jedną najlepszych, a na pewno najpopularniejszych frankofońskich serii fantasy. Muszę przyznać, że na kolejny tom czekać będę z niecierpliwością.


Tytuł: Lanfeust z Troy
Tom: 1
Seria: Troy
Scenariusz: Christophe Arleston
Rysunki: Didier Tarquin
Kolory: Mateo Livi
Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
Zawartość: Kość Magohamotha, Thanos Pirat, Zamek Or Azur, Odsiecz z Eckmulu
Tytuł oryginału: Lanfeust de Troy: L’ivoire du Magohamoth, Thanos d’incongru, Castel Or-Azur, Le Paladin d’Eckmul
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Editions Soleil
Data wydania: wrzesień 2017
Liczba stron: 200
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1968-0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...