Na powieściowy debiut Cezarego Zbierzchowskiego przyszło nam czekać długo – Holocaust F
pojawiał się w wydawniczych zapowiedziach co najmniej od kilku lat i
przez ten czas zdążył wzbudzić pewną ilość spekulacji, wynikających
choćby z osobliwego tytułu. Znakomite opowiadania pochodzącego z Sierpca
autora ustawiły poprzeczkę oczekiwań całkiem wysoko, pokazując
potencjał tkwiący w złożonym i dopracowanym uniwersum Rammy. Teksty
składające się na Requiem dla lalek intrygowały przede wszystkim
doskonałymi pomysłami i zróżnicowaniem, a także plastycznym językiem.
Klimat przywołujący na myśl twórczość Dicka czy Cortazara zestawiony z
rekwizytorium rodem z konwencji hard SF kazał postawić autora Holocaustu F wśród najbardziej obiecujących polskich pisarzy science fiction już-nie-tak-młodego pokolenia.
Od pierwszych stron Holocaustu F jasne
jest jedno – świat znany czytelnikom z opowiadań w pewnym sensie się
skończył. To, co przyciągało w nich uwagę, staje się co najwyżej
podbudową dla realiów powieści. Zbierzchowski buduje fabułę wokół konfliktu, który sygnalizował już w Bezludziu
– konfliktu, w którym stawką jest istnienie ludzkiej rasy. O ile
wcześniejsze jego teksty wymykały się jednoznacznym klasyfikacjom
gatunkowym, o tyle debiutancka powieść wyraźnie sięga po atrybuty
twardej science fiction. Jednym z najistotniejszych wątków staje się
pytanie o granice człowieczeństwa: nie tylko o to, gdzie one leżą, ale
także, w jaki sposób są konstruowane, jak przesuwane. Można zatem mówić o
Holocauście F jako o powieści należącej do fantastyki
posthumanistycznej. Jest to zarazem proza bardzo emocjonalna, co
potęgowane jest jeszcze poprzez zastosowanie narracji pierwszoosobowej.
Rozchwiana, definiowana wciąż na nowo tożsamość głównego bohatera –
Franciszka Eliasa III – stanowi produkt swoich czasów, w które autor
konsekwentnie czytelnika wprowadza.
Fabuła powieści, choć w zasadzie dość prosta, nie stoi
na pierwszym planie. Tutaj widać zasadniczą różnicę miedzy
opowiadaniami, a długą formą – w pierwszym przypadku liczy się przede
wszystkim pomysł i forma, natomiast w obszerniejszym tekście brak
wciągającej warstwy fabularnej jest wyraźnie odczuwalny. W Holocauście F
widoczny jest pewien chaos – o ile pierwsza połowa książki to bardzo
sprawnie prezentowana historia przeplatana opisami świata, o tyle w jej
dalszej części Zbierzchowski wyraźnie idzie w kierunku zburzenia
klasycznego toku narracji. Jest to do pewnego stopnia uzasadnione
fabułą, specyfiką narratora, wreszcie wyraźnymi inspiracjami
Dickowskimi, jednak finalny efekt daje poczucie pewnego dysonansu między
lekko onirycznym klimatem narracji Franciszka a sporą ilością czystej
akcji (choć słowo „rozwałka” także byłoby tu na miejscu). Trudno oprzeć
się wrażeniu, że między warstwą typową dla posthumanistycznej hard SF
a bardziej liryczną stroną Holocaustu F czasem coś zgrzyta, przez co sam tekst sprawia wrażenie niespójnego.
Zbierzchowski zyskuje na innych polach. Tym, co
robi bardzo dobre wrażenie, jest naszpikowanie powieści mniej lub
bardziej oczywistymi odniesieniami do naszego dziedzictwa kultury. Od
imion i nazwisk bohaterów odsyłających do naukowców, artystów czy też
postaci literackich, przez cytaty z utworów muzycznych (Slayer!), aż po
nawiązania do tekstów, które bez wątpienia inspirowały autora Holocaustu F. Dużo tu zwłaszcza odniesień do Philipa K. Dicka, który jawi się jako swoisty literacki patron Zbierzchowskiego. Odszyfrowywanie poszczególnych odniesień daje sporo frajdy, gdyż nie wszystkie są oczywiste na pierwszy rzut oka.
Pierwsza powieść autora Requiem dla lalek jest
pełna sprzeczności. Z jednej strony opiera się na doskonałym,
dopracowanym świecie, który rozwija i uszczegóławia. Prezentuje też
porywającą, mroczną wizję ludzkości, wyraźnie eksploatując wątki
posthumanistyczne. Wykorzystanie motywów metafizycznych, rozważania na
temat człowieczeństwa, sporo akcji, a także – co wcale nieczęste w
science fiction – doskonałe pióro powodują, że Holocaust F jest
książką, wobec której żaden miłośnik ambitnej fantastyki nie może
przejść obojętnie. Z drugiej strony trudno oprzeć się wrażeniu pewnego
chaosu i wkradającego się w pewnym monecie zaburzenia proporcji między
opisem, akcją a narracją. Wśród pięknych zdań gubi się momentami sens i
nie bardzo wiadomo, dokąd właściwie tekst nas może zaprowadzić.
Skojarzenie z twórczością M. Johna Harrisona nie będzie tu bynajmniej
nie na miejscu. Koniec końców warto zapoznać się z debiutancką powieścią
Zbierzchowskiego. Choć nie udało mu się przeskoczyć poziomu
opowiadań, na polu polskiej science fiction wciąż pozostaje jednym z
najciekawszych autorów, serwującym czytelnikowi niebanalną, zmuszającą
do myślenia, świetną językowo literaturę.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz