Na samym wstępie chciałbym zaznaczyć, że poniższy
tekst nie do końca jest recenzją. O ile bowiem tekst krytyczny w
klasycznym rozumieniu powinien subiektywny odbiór danego dzieła przez
recenzenta „przepuścić” przez filtr w miarę obiektywnych argumentów i
standardów dotyczących literackiego rzemiosła, o tyle poniższe omówienie
w zasadniczej mierze jest niczym więcej niż klasycznym pisaniem o
misiach. „To mi się…, tamto mi się…”, ale próżno tu szukać większego
uzasadnienia. A przynajmniej takiego, które satysfakcjonowałoby niżej
podpisanego. Mam bowiem z Neuromancerem niemały problem.
Pierwszy raz czytałem tę kultową powieść mniej więcej 17 lat temu, będąc
uczniem szkoły podstawowej dopiero rozpoczynającym swą przygodę
z fantastyką. Wtedy wizja Williama Gibsona zrobiła na mnie
ogromne wrażenie. Mijały lata, a tekst wciąż tkwił w mojej głowie jako
wyjątkowy, wyróżniający się i stanowiący fundament dla cyberpunka –
jednej z najbardziej charakterystycznych fantastycznych konwencji. Kiedy
padł pomysł poświęcenia cyberpunkowi jednego z Wrocławskich Spotkań z Fantastyką, nie miałem wątpliwości, że to będzie doskonała okazja do
przypomnienia sobie właśnie tego tekstu. Jak się jednak okazuje, takie
wycieczki do książek uwielbianych przed laty nie zawsze kończą się
dobrze.
Na pierwszy rzut oka wszystko jest jak najbardziej na
miejscu: złożona intryga, zmęczeni, bardzo ludzcy (na tyle, na ile
pozwala na to świat przedstawiony) bohaterowie, gadżety rodem z lat 80.,
sugestywna wizja cyberprzestrzeni i trochę Dickowski klimat, w którym
mroczne zakamarki miast oświetlone są błyskiem neonów, a świat
rzeczywisty przeplata się z narkotykowymi halucynacjami i wytworami
uniwersum wewnątrz komputera. A jednak coś tu nie do końca gra, akcja
nie za bardzo wciąga, bohaterowie zdają się być czytelnikowi obojętni,
a ich motywacje nie dość uwypuklone i niezbyt konsekwentnie pokazane.
Ogromnie to subiektywne, wiem, jednak najzwyczajniej w świecie się z tą
książką męczyłem. Pewnie w znacznym stopniu jest to efekt oczekiwań,
jakiegoś wyidealizowanego obrazu sprzed lat, który za wszelką cenę
chciałem ujrzeć ponownie. Okazuje się, że to chyba nierealne: inne
czasy, inna fantastyka, a przede wszystkim inny czytelnik.
Pojawia się w tym momencie pytanie o ponadczasowość
pewnych tekstów, to na ile potrafią się one oprzeć upływowi czasu, na
ile przy kolejnych spotkaniach z czytelnikiem są w stanie rozgrzewać
jego wyobraźnię do czerwoności, budzić zaangażowanie i emocje. No cóż, z
fantastyką jest w tej materii problem. Z jednej strony porusza ona
bowiem zwykle tematy głęboko uniwersalne, przez to zapewniając sobie
jako-taką podstawę do trwania i kolejnego odczytywania bez względu na
upływający czas. Nie wolno jednak zapomnieć, że fantastyka to też
rekwizytorium, zwykle bardzo mocno osadzone w pewnej konkretnej,
ewoluującej tradycji literackiej, a także bazujące na ekstrapolacji
aktualnego w danym momencie stanu techniki. No i tu natrafiamy na
problem, bo tu kontekst zmienia się w szaleńczym tempie. O dziwo, Neuromancer
broni się na tym froncie jeszcze całkiem nieźle. Przedstawione w
powieści wizje cyberprzestrzeni, wszczepek czy też świata rządzonego
przez mafię i korporacje wciąż zdają się mieć miejsce w współczesnej
fantastyce jako złowróżbna pieśń mrocznej przyszłości. W czym więc leży
mój problem?
No właśnie, nie wiem. Dlatego też trudno mi jest uznać
powyższe wynurzenia za pełnoprawną recenzję, gdyż nie tak powinna ona
wyglądać. Z drugiej strony najbardziej znane dzieło Gibsona nie
dawało i wciąż nie daje mi spokoju. Zbyt wiele jest tu nadal aktualne i
ważne, w jakimś wymiarze poruszające mnie jako czytelnika. Bez
wątpienia powieści przysługuje niezbywalny status opowieści leżącej u
podwalin cyberpunka – wszystkie elementy konstytuujące też konwencję są
tam umieszczone wręcz w podręcznikowy sposób. Nie da się też ukryć, że Neuromancer
ma charakterystyczny, wyrazisty klimat, który wielu z pewnością
docenia. Dla mnie okazało się to jednak za mało. Chyba przegrałem z tą
powieścią. Jedyne, co mi pozostało to wyciągnąć wnioski na przyszłość i
bardzo ostrożnie podchodzić do moich ulubionych lektur z lat dawnych. W
końcu nikt nie lubi rozczarowań.
?/6
Mam dokładnie ten sam problem! Może nie dokładnie, bo czytalam Neuromancera pierwszy raz już jako dorosła osoba - całkowicie "kupiona" opowiadaniami WG (opowiadania są niezrównane!!) i po "Świetle wirtualnym". No i właśnie - dlaczego Trylogia mostu tak, a Neuromancer niekoniecznie?? Oczywiście Neuromancer ma swoje momenty, ale właśnie czegoś mi zabrakło.
OdpowiedzUsuńKtoś mnie na forum SFFiH jakoś tak podsumował, że z tego wynikało, że to dlatego, że Trylogia mostu jest dla panienek ;) a Neuromancer to cyberpunk, ale to też chyba nie do końca o to chodzi. Może właśnie do mnie, która jestem pokolenie młodsza, żyję w cyberpunku, siedzę w matrixie, piszę te wszystkie "blondynki, brunetki i rude", zbyt malownicze opisywanie cyberprzestrzeni nie trafia. A może Gibson po prostu tę książkę napisał słabiej niż opowiadania - a może niekompatybilnie ze mną.
cranberry
Uff, nie jestem sam:) Bo na tematycznym WSFie miałem wrażenie, ze to tylko ja się czepiam, a inni niemal pieją z zachwytu (a zwykle jest na odwrót;)
Usuń