Muszę przyznać, że na tę premierę czekałem jak na mało którą. Zadziałały tu głównie dwa czynniki: ciągły niedobór rasowych space oper na naszym rynku (choć trzeba przyznać, że ostatnio sporo się w tej kwestii zmienia), a także (a może przede wszystkim) magia nagród. Nie da się bowiem Zabójczej sprawiedliwości odmówić zdobytego poklasku. Swą debiutancką powieścią Ann Leckie zgarnęła fantastycznonaukowego Wielkiego Szlema, otrzymując m.in. Hugo, Nebulę czy nagrody Locusa, BSFA i Arthura C. Clarke'a. Więcej już się chyba nie dało. Informacja o wydaniu tej powieści przez coraz aktywniejsze na polu science fiction wydawnictwo Akurat ucieszyła mnie więc wielce. Nieco mniej ucieszył mnie sposób, w jaki został przetłumaczony tytuł („Ancillary”– 'zabójczy'? Serio?!), ale nie on jest tutaj najważniejszy. Liczy się treść i to, co w space operze najważniejsze: pomysł, rozmach i odpowiednio dynamiczna akcja.
Nie da się autorce odmówić pomysłu na całość, nawet jeśli nie jest on przesadnie oryginalny. Dość powiedzieć, że oparcie się na idei jednej osobowości, „okupującej” wiele ciał sprawdza się na tyle, by spokojnie uczynić je wyróżniającym się elementem kreacji świata przedstawionego. Wszystko to oprawione jest już nieco mniej wyjątkowymi, aczkolwiek dobrze współgrającymi ze sobą elementami. Mamy więc gwiezdne imperium i jego kulturę, nieco wzorowaną na rzymskim systemie społecznym, mamy wielką i małą politykę, wreszcie klasyczną opowieść o lojalności i zemście. Bez zbędnego skręcania w stronę militariów czy technologicznego gadżeciarstwa. Pewnie dałoby się opowiedzieć tę historię, eliminując warstwę SF, jednak w tym przypadku uniwersalność tematyki stanowi zaletę. Zabójcza sprawiedliwość wygrywa zatem raczej jako niezła opowieść niż jako dobre science fiction.
Niewątpliwie największym wyzwaniem, jakie stało przed autorką, było umiejętne rozegranie fundamentalnego pomysłu: czyli jednej osoby „zamieszkującej” wiele ciał. Wydaje się, że Leckie wychodzi z tej potyczki z tarczą: zarówno Breq, główna bohaterka, jedyna „osoba”, cząstka sztucznej inteligencji, zawiadującej niegdyś ogromnym statkiem i dziesiątkami ciał-serwitorów, która przetrwała zniszczenie macierzystej jednostki, jak i Anaander Mianaai władająca całym imperium Radch, wydają się kreacjami ciekawymi. Może nieco nazbyt oczywistymi w swym „ludzkim” wymiarze (co trąci antropomorfizacją niepotrzebną ze względu na ich niekoniecznie ludzką naturę), jednak na tyle atrakcyjnymi, aby czytelnik z zainteresowaniem śledził ich losy. Interesujące jest też niemal całkowite oparcie się na formach żeńskich – istnienie różnic płci / rodzaju jest gdzieniegdzie wspominane, ale raczej jako poznawczy i komunikacyjny problem dla głównej bohaterki niż jako istotny element świata przedstawionego – ot, taki ciekawy zabieg mający podkreślić obcość postaci i realiów, w jakich przyszło im funkcjonować.
Zabójcza sprawiedliwość jest powieścią zaskakująco dobrze zbalansowaną, zważywszy, że to debiut. Mimo lekkiej skłonności autorki do gadulstwa, a także dominacji fabuły i opisu świata nad esencją science fiction, czyli oryginalnymi pomysłami, w ogólnym rozrachunku otrzymujemy tekst ciekawy, z niezłym tempem, zwrotami akcji i zapadającymi w pamięć bohaterami. Zupełnie odrębną kwestią jest to, czy aplauz, jaki zyskała powieść Leckie, jest w pełni zasłużony. Obawiam się bowiem, że ilość zdobytych wyróżnień może być nieco zwodnicza. Zabójcza sprawiedliwość jest książką niezłą, sprawnie napisaną, dającą sporo rozrywki, ale w mojej opinii brakuje jej nieco tego, co stanowi kwintesencję fantastyki naukowej: nasycenia dobrymi, oryginalnymi pomysłami. To, co można w debiucie Amerykanki znaleźć, nie do końca jest w stanie spełnić oczekiwania rozbudzone zdobyciem niemal wszystkich branżowych nagród. Jeśli jednak pominąć laury i skupić się na zawartości, otrzymamy całkiem niezłą, przyjemną lekturę rozrywkową – dość, żeby po tę powieść sięgnąć i się nią cieszyć.
4,5/6
Domagam się pogłębionego researchu i odpowiedzi na pytanie - skąd tedy tyle nagród?! :)
OdpowiedzUsuń