poniedziałek, 25 kwietnia 2016

JLA: Amerykańska Liga Sprawiedliwości, tom 1 – Grant Morrison, Howard Porter, John Dell - komiksowa recenzja z Szortalu

Gdy mówi się o najbardziej znanych inkarnacjach superbohaterskich drużyn, bardzo często tuż obok Fantastycznej Czwórki Stana Lee, X-Men Chrisa Claremonta czy Avengers Briana Michaela Bendisa wymienia się reaktywację klasycznej Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości, za którą w drugiej połowie lat 90. odpowiedzialny był Grant Morrison. Szkocki scenarzysta, który zdążył wyrobić sobie nazwisko tworząc choćby Azyl Arkham czy Animal Mana dostał zadanie ponownego zebrania klasycznego składu jednej z najważniejszych drużyn superbohaterów w historii komiksu. To, co udało mu się stworzyć do dziś uchodzi za twórcze, świeże i wciągające.  Dzięki Egmontowi ma okazję przekonać się o tym także polski czytelnik.

Punkt wyjścia dla scenariusza wydaje się oka banalny: ot, pojawiło się kolejne wielkie zagrożenie dla Ziemi: tajemnicza grupa superistot nazywająca się Hiperklanem. Tyle tylko, że na pierwszy rzut oka, ci przybysze postanawiają sprawić wrażenie, iż pojawili się tu, by uczynić życie Ziemian lepszym. Jednocześnie czynią wyrzut dotychczasowym herosom, iż unikali dotąd działań mogących naprawdę zmienić ten świat  - walczyć z problemami cywilizacyjnymi, głodem, itd. Gdy w światowych mediach wrze debata, okazuje się jednak, że jawnie deklarowane intencje Hiperklanu nie do końca pokrywają się z ich faktycznymi celami i zamiarami. Brzmi sztampowo, prawda? I w sumie do pewnego stopnia jest sztampowo. Morrison podjął bowiem grę z klasyczną konwencją trykociarską, starając się z jednej strony maksymalnie ją urozmaicić, z drugiej zaś wykorzystywać wszelkie jej klasyczne elementy. Mamy wiec oczywiście tajemnicze zagrożenie, mamy potężnego przeciwnika, którego na pierwszy rzut oka nijak nie da się pokonać, mamy konflikt ról i niejednoznaczne określenie kto jest dobry, a kto zły. Wreszcie mamy też do czynienia z bardzo wyrazistymi postaciami, które w dużej części powodują atrakcyjność tej inkarnacji Amerykańskiej Ligi Sprawiedliwości. Dużo daje tu fakt, iż obok dość klasycznych (momentami może wręcz przerysowanych) wizerunków Batmana, Supermana czy Wonder Woman, dostajemy wnoszących wiele luzu i poczucia humoru Flasha (Wally’ego Westa) i Green Lanterna (Kyle’a Raynera). Jest żywo, dynamicznie, lekko i pomysłem. Morrison podchodzi do swoich bohaterów  i ich typowych przygód z lekkim przymrużeniem oka, często (ze smakiem) hiperbolizując. Można by rzec, że ogólnie „jest na bogato” – wyraziście, ze sporym tempem, wielowątkowo. Sporo tu także smaczków: a to mignie jakaś jakby znajoma postać (niekoniecznie z uniwersum DC), a to bohaterowie ironizują na temat samych siebie. Jest naprawdę nieźle. Morrison udowadnia, że czuje materię naprawdę znakomicie.

Nieco bardziej mieszane uczucia mam na temat oprawy graficznej pierwszego tomu JLA. Z jednej strony nie da się ukryć, że styl Howarda Portera jest charakterystyczny dla czasów, w których ten komiks powstał. Tu także jest „na bogato” – herosi są wyżyłowani, jaskrawi, kadrowanie zaś niezwykle dynamiczne, obfite w złożone, całkiem niezłe plany. W warstwie wizualnej dzieje się więc całkiem sporo. Jednocześnie muszę przyznać, że np. sposób, w jaki autor ten rysuje twarze, jest po prostu irytujący. Pełne grymasów, wykrzywione, nienaturalne (nieproporcjonalne). Można to składać na karb charakterystycznej dla tego okresu nieco kreskówkowej maniery, ale moim zdaniem Porter po prostu nie potrafi tego porządnie robić i tyle. Jednym to będzie przeszkadzać bardziej, innym mniej, niektórzy pewnie w ogóle zignorują jego czasem nieporadna kreskę ciesząc się raczej wyrazistymi bohaterami i  wartką akcją. No cóż, ja tak po prostu przejść nad tym do porządku dziennego nie potrafię.

Myślę jednak, że to bardzo dobrze, iż ta seria zaczęła się w Polsce ukazywać. Raz, że komiksy DC zaczęły zdobywać większą popularność, zawężanie się więc jedynie do tytułów z linii Nowego DC i publikowanych w linii DC Deluxe pojedynczych albumów wydaje się być nieuzasadnionym ograniczeniem. Dwa, że bohaterowi Ci będą przyciągać pewnie jeszcze więcej uwagi – choćby ze względu na zbliżającą się premierę filmu Batman vs Superman. Po trzecie wreszcie, run Morrisona w JLA  to klasyka, którą warto znać: komiks lekki, przyjemny, dynamiczny, a przy tym umiejętnie osadzony w konwencji. I choćby z tego względu warto po niego sięgnąć, nawet jeśli niekoniecznie będzie to dzieło, które wywróci Wasz pogląd na trykociarskie mordobicia.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...