Robert J. Szmidt należy w ostatnich latach do grona najaktywniejszych pisarzy na naszym rynku. Obok Szczurów Wrocławia, Otchłani, wznowień Apokalipsy według Pana Jana i Samotności Anioła Zagłady dostaliśmy jeszcze zbudowany na bazie publikowanych wcześniej opowiadań space operowy cykl Pola Dawno Zapomnianych Bitew. Jego pierwszy tom pt. Łatwo być bogiem w intrygujący sposób balansował między militarną space operą a rozrywkową odmianą fantastyki problemowej (z wyraźnymi wpływami m.in. Carda, Aldissa czy Strugackich). Na kontynuację nie przyszło czekać przesadnie długo i po niespełna dwóch latach otrzymaliśmy drugi tom cyklu, zatytułowany Ucieczka z raju.
Założyciel nieistniejącego już magazynu „Science Fiction, Fantasy i Horror” w swej najnowszej powieści postanowił połączyć wreszcie dwa zasadnicze wątki z tomu otwierającego cykl. Główną osią fabularną uczynił jednak inwazję obcych i konieczną w związku z tym ewakuację jednego z zasiedlonych przez ludzi systemów gwiezdnych. Co ważne, systemu o ogromnym znaczeniu gospodarczym. Jak się nietrudno domyślić, kluczową rolę we wspomnianych wydarzeniach odgrywa znany z Łatwo być bogiem Henryan Święcki. Szmidt stara się przedstawić nieco więcej punktów widzenia, wprowadzając także warstwę strategiczną, w której zapadają decyzje dotyczące przygotowania się na inwazję. Święcki zaś staje się postacią centralną, gdy akcja przenosi się bezpośrednio na ewakuowaną Deltę Ulietty. Im bliżej zakończenia, tym ciekawiej – szczególnie, że pojawiają się nowe postacie i wątki. Szkoda tylko, że niektóre z nich są wprowadzone w nieco sztuczny, toporny sposób. Przez mniej więcej pierwszą połowę książki trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z powtórką z rozrywki: ot, kolejna wariacja na temat inwazji obcych dysponujących przytłaczająca przewagą, kolejna opowieść o przygotowaniach i desperackim szukaniu ratunku. Lekka proza, jak to u Szmidta, pisana prostym, bardzo przystępnym językiem, płynie sobie wartko, nie zmuszając czytelnika do nadmiernego wysiłku intelektualnego. Potem jednak autor postanawia nieco namieszać, m.in. wstawiając Kuźnię, jedno z opowiadań publikowanych pierwotnie pod szyldem Pól Dawno Zapomnianych Bitew jeszcze w „SFFiH”. I wszystko byłoby ok, bo jest naprawdę niezłe, gdyby nie fakt, że sprawia wrażenie tekstu włączonego do powieści nieco na siłę. Odmiennego formalnie, stylistycznie, osadzonego w innych ramach czasowych. Nawet jeśli Szmidtowi udało się w miarę sensownie uzasadnić pojawienie się w książce tego fragmentu, nie sposób nie zauważyć, że bardzo gryzie się on z zasadniczym nurtem narracji. Na szczęście mocne, poprzedzone dobrym twistem zakończenie, wywołuje apetyt na kolejny tom.
Nie wszystko jest tu jednak idealne. Rozczarowuje m.in. kreacja Henryana Święckiego. O ile bowiem w Łatwo być bogiem była to postać charakterystyczna o tyle trudno oprzeć się wrażeniu, że w drugim tomie cyklu Szmidt uczynił z niego „bohatera bez skazy”, który jest bezkompromisowy, prawy, empatyczny, ma same genialne pomysły i nawet jeśli komuś musi się postawić, to i tak „spada na cztery łapy”. Innymi słowy, po pewnym czasie staje się niezwykle interesujący. Co więcej, zniknęło gdzieś nieustanne przytaczanie frazesów jakby z innej epoki, które, choć sztuczne, nadawały przynajmniej Święckiemu jakieś cechy indywidualne. W Ucieczce z raju mamy raczej pustą wydmuszkę (a wręcz napompowany balon). Znacznie lepiej wypadają postacie pracowników kontrolującej Deltę Ulietty korporacji czy choćby bohaterowie Kuźni. Inna rzecz, że styl autora jest bardzo charakterystyczny. Czasem irytuje na siłę stylizowany język (po prawdzie wstawki typu „Kurwirtual!”, „Skurwyklony” czy „Proste jak budowa lasera” bardziej śmieszą, niż dodają wiarygodności światu przedstawionemu), ale w ogólnym rozrachunku tekst jest lekki, przystępny i wciągający. Szmidt ma niezwykle ważną dla pisarza cechę: to świetny opowiadacz. Dzięki temu niespecjalnie oryginalna, niespecjalnie złożona i poprawnie napisana powieść okazuje się całkiem przyjemnym czytadłem.
Już w przypadku Łatwo być bogiem wspominałem, że na naszym rynku nieco brakuje niewymagającej, przystępnej, czysto rozrywkowej space opery, którą to niszę książka Szmidta zdawała się całkiem skutecznie wypełniać. Nie inaczej jest w przypadku Ucieczki z raju. I choć zmniejszyła się ilość rozwiązań znanych z klasycznej fantastyki problemowej, w zamian dużo więcej miejsca zajmują wątki rodem z militarnej science fiction. Fakt, że są one poprowadzone całkiem nieźle, pozwala bez bólu przeczytać kolejną wariację na temat inwazji obcych. Tym bardziej, że pomysł na jej przyczynę jest doprawdy znakomity. Tekst sobie płynie, a czytelnik połyka kolejne strony, chcąc więcej i więcej. Pewnie nie jest to alternatywa dla Hamiltona czy Reynoldsa, ale w porównaniu np. z książkami Webera Szmidt prezentuje się wcale nie gorzej, o kilka długości dystansując jakością swej prozy takie „gwiazdy” militarnej SF jak Evan Currie. Wypada tylko się cieszyć, że autor ten jest ostatnimi czasy wyjątkowo płodny literacko – pozwala to bowiem liczyć, że na kolejną odsłonę Pól Dawno Zapomnianych Bitew nie będzie trzeba zbyt długo czekać.
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz