poniedziałek, 4 lipca 2016

Jessica Jones: Alias, tom 1 - Brian Michael Bendis, Michael Gaydos - komiksowa recenzja z Szortalu



Mroczne zaułki uniwersum Marvela

Superbohaterowie: wyjątkowi, inni niż wszyscy, przyciągający uwagę. Obdarzeni niezwykłymi zdolnościami i talentami, ubrani w kolorowe, rzucające się w oczy trykoty, na oczach całego świata ratujący zwykłych ludzi, przed zagrożeniami, małymi i wielkimi. A w tej elicie, elita w postaci Avengers – śmietanka marvelowskiego trykociarstwa. No ale przecież pod jaskrawymi kostiumami, pod ranami i siniakami odniesionymi w niezliczonych starciach kryją się jacyś ludzie. Mają swoje życie, pragnienia, ambicje, przyjaciół, frustracje… nawet jeśli niewielu z komiksowych scenarzystów potrafi na te fakty zwrócić uwagę i przekuć na to co później czytamy. Tak się jednak składa, że gdy zdolny autor postanowi zagrać tą kartą, wychodzą rzeczy naprawdę znakomite. Przykładem, może być napisana przez Briana Michaela Bendisa seria Alias.


Tytuł ten wzbudzał emocje od samego początku – przede wszystkim w 2001 r. otwierał linię MAX – nowopowstały imprint Marvela adresowany do dojrzałego czytelnika (krytykowany m.in. przez Stana Lee). Wyjątkowa, była jednak przede wszystkim zawartość. Bendis pokazał tu pełnię swojego talentu, bezwzględnie i z polotem depcząc utarte schematy. Jessica Jones – główna bohaterka serii,  jest bowiem… byłą superbohaterką, która postanowiła porzucić członkostwo w Avengers i wieść „zwykłe” życie prowadząc jednoosobową agencję detektywistyczną. Tak się jakoś dziwnie składa, że trafiają się jej sprawy w jakiś sposób dotyczące trykociarskiego światka. Od pierwszej strony zachwyca klimat i bezpośredniość Bendisa, ale też potraktowanie byłej bohaterki jako istoty z krwi i kości. Bendis pokazuje nam uniwersum Marvela nie od pięknej, błyszczącej fasady, ale od strony brudnych, ciemnych interesów, przeciętnych ludzi mających przeciętne problemy: zdradzanych żon, zaginionych mężów, rachunków do zapłacenia itd. W przypadku Jessici Jones jej przeszłość i teraźniejszość wciąż się przeplatają, nie tylko dlatego, że – jakby nie patrzeć - wciąż posiada swe moce, ale także dlatego, że jej minione już członkostwo w Avengers odbija się na interakcjach z otoczeniem. Ludzie otaczający właścicielkę agencji Alias Investigations są zarazem zaintrygowani i przestraszeni, niejednokrotnie próbując odreagować swoje frustracje na byłej już bohaterce. Mimo tego pozostają mniej lub bardziej oczywiste znajomości – na czele z Carol Davnvers (ówczesną Ms.Marvel) czy Luke’iem Cagem. Choć pojawiają się też inne, charakterystyczne dla uniwersum Marvela postaci. Umiejętne odwrócenie konwencji to jednak nie jedyna zasługa Bendisa. W Alias potrafił on oddać ten przyziemny, nieco wulgarny klimat, nie tylko obficie okraszając dialogi przekleństwami, ale choćby za pomocą drobnych scen czy detali, które wspomnianą atmosferę uwiarygadniają: wewnętrzne monologi prowadzone na muszli klozetowej, plotki na temat seksualnych upodobań tego czy innego herosa, książkowe wspomnienia jednego z pomocników Avengers walające się na wyprzedaży. Wszystko to nie daje nam zapomnieć, że choć świat przedstawiony jest blisko świata herosów, to jednak oglądamy jego zupełnie inną stronę. Najważniejsze jednak jest to, że Alias znakomicie się czyta. Od soczystych, bardzo dynamicznych dialogów, przez trzymającą w napięciu fabułę, obfitującą w dopracowane twisty – widać, że jak rzadko kiedy w Marvelu wszystko zostało tu dogłębnie przemyślane, a klocki, z których powstała komiksowa budowla, są starannie dobrane.

Niebagatelne znaczenie ma też oprawa graficzna: od eterycznych, wykorzystujących kolaż okładek Davida Macka, przez nastrojowe wstawki narysowane przez Billa Sienkiewicza, aż po znakomitą zasadniczą część komiksu narysowaną przez Michaela Gaydosa. Szkoda, że autor ten tak rzadko współpracuje z Marvelem, gdyż jego praca przy Alias zasługuje na słowa uznania. Rysunki są bardzo proste, bez przesadnego skupiania się na tłach, a jednak sekwencyjność ujęć (szczególnie w obrębie planszy, lub dwóch), gra układem kadrów, interesujące wstawki i talent do oddawania emocji powodują, że choć na pozór niepozorna, warstwa graficzna tego albumu znakomicie współgra z jego treścią. W niebagatelny sposób przyczynia się do tego również praca kolorysty. Matt Hollingsworth udowodnił, że gdy przychodzi do pracy ze stonowaną, nieco brudną paletą, jest jednym z najlepszych w branży (polscy czytelnicy mogli podziwiać jego pracę choćby przy Przebudzeniu Scotta Snydera i Seana Murphy’ego).

Pierwszy tom Aliasa to jeden z najlepszych komiksów, jakie zdarzyło mi się czytać w ostatnim czasie: pomysłowy, bezkompromisowy, wciągający. Bez wątpienia inny, niż to, co zwykle znajdujemy w publikacjach Domu Pomysłów, a jednocześnie nie pozostawiający żadnych wątpliwości, co do faktu, że jest jego częścią (bardzo zresztą istotną). Perypetie Jessici Jones stanowią bowiem znakomite dopełnienie tego, co na co dzień możemy odnaleźć w sztandarowych seriach Marvela. Alias wprowadza do komiksowego świata powiew życia na granicy dwóch światów – świata herosów i świata przeciętnych ludzi. Pozwala popatrzeć na herosów od innej, przyziemnej strony – pokazać, że takie życie to wybór niekoniecznie oczywisty. A że przy okazji Bendis serwuje nam świetnie napisany i trzymający w napięciu kryminał – tym lepiej. O zamkniętym miedzy okładkami potencjale może świadczyć, choćby fakt zrealizowania przez Netflix na podstawie Aliasa cieszącego się sporym uznaniem serialu Jessica Jones. Tyle tylko, że komiksowy oryginał jest znacznie lepszy. 

6/6

PS. Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...