poniedziałek, 14 listopada 2016

Wojna starego człowieka - John Scalzi - recenzja z portalu Fantasta.pl

Czasem można spotkać się z opinią, że cały nurt tzw. militarnej science fiction sprowadza się do umiejętnego operowania motywami wprowadzonymi do fantastyki a następnie przekutymi w konwencję przez kilku autorów: H.G. Wellsa, Roberta W. Heinlena, Joego Haldemana, Davida Drake’a, Orsona Scotta Carda czy bardziej współcześnie Davida Webera. Gdy przyjrzeć się pracom powyższych, otrzymujemy paletę tematów, które w znacznym stopniu go definiują: wizja wojny przyszłości, kontakt z innymi cywilizacjami, walka planetarna, starcia w przestrzeni kosmicznej, szkolenie i wyposażenie żołnierza przyszłości itd. Tak na dobrą sprawę utwory mocno wykraczające poza powyższe spektrum zdarzają się niezwykle rzadko. Ciesząca się sporą popularnością Wojna starego człowieka Johna Scalziego także nie wydaje się być w tej materii książką rewolucyjną (lub choćby w znacznym stopniu innowacyjną). A jednak jest w niej coś, co czyni ją wyjątkową i godną uwagi.

Z pozoru mamy do czynienia z klasyczną space operą o militarnym zacięciu: gdy ludzkość ruszyła już w kosmos, okazało się, że nie jest on miejscem przyjaznym – napotkano inne rasy i oczywiście zaczęto toczyć z nimi liczne wojny o nadające się do zasiedlenia planety. Dzielni Ziemianie zaciągając się do wojska, wyruszają na gwiezdną wędrówkę, w trakcie której przejdą bojowy szlak godny Czterech Pancernych (że psa nie wspomnę). Powieści – ba! całe cykle powieściowe! – oparte na tym schemacie można liczyć dziesiątkami. Tu jednak kryje się pierwsza z niespodzianek przyszykowanych przez Scalziego: ten bowiem, miast zgodnie z konwencją uczynić protagonistą nieopierzonego młokosa ruszającego do gwiazd po doświadczenia życiowe, czyni nim siedemdziesięciopięciolatka. John Perry – bo tak się rzeczony bohater nazywa – porzuca swoje ziemskie życie i zaciąga się w szeregi Służby Ochrony Kolonii. Mogłoby się wydawać, że wywróci to utarty schemat do góry nogami – Scalziemu odpada bowiem możliwość wykorzystania klasycznego motywu dojrzewania, poznawania życia poprzez walkę i wojnę. I choć faktycznie Perry jest nieco innym typem bohatera niż np. Ender, Mandela czy Honor Harrington, to jednak pewne schematy pozostają niezmienione. Klasyczny układ zdarzeń, w którym rekrut „przechodzi” do świata wojny, poznaje go, tworzy więzi następnie wystawione na próbę pola walki, konfrontuje się z bestialstwem wojny, wreszcie buduje (lub przebudowuje) własną tożsamość wraz z pięciem się po szczeblach kariery wojskowej – wszystko to jest w Wojnie starego człowieka jak najbardziej zachowane. Amerykanin wykazuje jednocześnie spory dystans do konwencji. Raz za razem mruga do czytelnika, udowadniając świadomość formuły i jej klisz.

Wydaje się, że właśnie lekki, świadomy styl tej książki jest jedną z największych jej zalet. Scalzi świetnie zaczyna, intryguje odbiorcę koncepcją służby wojskowej osoby w podeszłym wieku i (wpisaną w logikę świata przedstawionego) enigmatycznością tego, co wydarzyć się może poza naszą ojczystą planetą. Od mniej więcej połowy książki autor odkrywa jednak karty i wraca do sprawnego ogrywania sprawdzonych patentów. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że przesadna oryginalność wcale nie jest tej powieści potrzebna. Tempo jest w sam raz, proporcje akcji do ekspozycji świata przedstawionego i bohaterów też są akuratne, mamy parę fabularnych zwrotów… czego chcieć więcej?

Wojna starego człowieka to pozycja jak najbardziej udana, nie roszcząca sobie pretensji do bycia nieszablonową. Autorowi udało się stworzyć ciekawą wizję świata, całkiem sympatycznych bohaterów i w miarę klasyczną fabułę zachęcającą czytelnika do wypowiadania niemal sakramentalnego „jeszcze tylko jeden rozdział”. Jest tu nieco miejsca na głębszą refleksję nad naturą wojny i tym, co pozwala nam trwać itd., jednak wyraźnie dominuje aspekt rozrywkowy. Bynajmniej nie jest to wadą. Scalzi napisał tę książkę ze świadomością konwencji, jej ograniczeń, ale i mocnych stron. W efekcie powstało dzieło, które twórczo reinterpretuje formułę militarnej science fiction i urozmaica ją, choć pozostaje w nią mocno wpisane. Wojna starego człowieka nie jest może powieścią wybitną, ale i tak warto ją polecić. Wyszła spod pióra twórcy znającego swój fach, ma dobry styl i niezłe pomysły – wszystko to, co gwarantuje wciągającą lekturę, która może zapaść w pamięć na długo. Mam więc nadzieję, że wydawnictwo Akurat pójdzie za ciosem i niebawem ujrzymy na księgarskich półkach kolejne odsłony cyklu – oby więcej, niż udało się wydać ISie.

4.5/6

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...