poniedziałek, 21 września 2015

All-New X-Men: Wczorajsi X-Men - Brian Michael Bendis, Stuart Immonen - Komiksowa recenzja z Szortalu


Brian Michael Bendis w ostatnich latach zajmował się w Marvelu niemal każdym ważniejszym tytułem: od Ultimate Spider-Mana, przez Daredevila, po Avengers i New Avengers. Po drodze napisał też kilka dużych eventów, z Tajną Inwazją i Oblężeniem na czele. Ale chyba najlepszym jego dziełem (przynajmniej w mojej opinii) pozostaje Ród M. Bendis, jak mało kto, potrafi uchwycić specyfikę mutantów, wykorzystać problematykę odmienności, wykluczenia i emancypacji do stworzenia porywającej, nośnej fabuły, a jednocześnie wykorzystać całe bogactwo dotychczasowych komiksów o Dzieciach Atomu. Jednocześnie nie boi się też sięgać po rozwiązania radykalne, niekonwencjonalne, w zasadniczy sposób naruszające status quo mutanckiej części uniwersum Marvela. Tak było w przypadku wspomnianego Rodu M, gdzie w efekcie większość mutantów straciła swe zdolności, tak jest też w przypadku najnowszej odsłony All-New X-Men, gdzie klasyczna drużyna znana z lat 60. zostaje przeniesiona do współczesności. Mamy więc dwóch Scottów Summersów, dwóch Hanków McCoyów, dwóch Bobbych Drake'ów... zapowiada się ciekawie, prawda?

Start "Marvel Now!" kilka lat temu oznaczać miał odświeżenie klasycznych serii, tchnięcie w nie nieco życia i ułatwienie nowym czytelnikom wejścia w uniwersum Domu Pomysłów, bez zbędnego bagażu przeszłych serii. W przypadku All-New X-Men chyba niekoniecznie się to udało (od razu dodam, że wychodzi to tytułowi zdecydowanie na dobre). Bendis zaczął budować na pokłosiu wydarzeń crossoveru Avengers vs X-Men, wskutek którego tworzący X-Men mutanci ponownie się podzielili: część (ze Strom, Wolverinem, Beastem, Icemanem  i Kitty Pride na czele) nadal prowadzi szkołę dla młodych ludzi obdarzonych mocami, część zaś pod przywództwem Cyclopsa (Magneto, Emma Frost, Magik) ukrywając się przed władzami próbuje rozpętać rewolucję, mającą doprowadzić do emancypacji mutantów. Działania tej drugiej frakcji doprowadzają Beasta do skrajności - postanawia wybrać się w przeszłość, ściągnąć młodych, wciąż idealistycznych X-Men do czasów obecnych i skonfrontować pogrążającego się w szaleństwie Summersa z ideałami, jakie niegdyś reprezentował. Tu mała uwaga: zarówno okładkowa zajawka, jak i ta recenzja, w zasadniczym stopniu streszczają fabułę rozpoczynającego tę serię tomu. Jednak nie martwcie się, że padliście ofiarą okrutnego spojlerowania: siła Wczorajszych X-Men leży nie w zaskakujących zwrotach akcji, ale przede wszystkim w wykorzystaniu znakomitego pomysłu. Bendis wykonał kawał świetnej roboty konstruując postaci i budując napięcie między nimi.  Tu znaczenia nabiera ich przeszłość – aby dostrzec sytuacyjne napięcie i dylematy, przed jakimi stają poszczególni bohaterowie, warto znać ich historię. Postaci te muszą podjąć wyzwanie i zmierzyć się z własną przeszłością, przyszłością i teraźniejszością. Ten wątek, wraz z kilkoma przemyconymi tu i ówdzie smaczkami, czyni pierwszy tom serii Bendisa i Immonena pozycją godną uwagi.



Trzeba jednak przyznać, że nie wszystko jest tu idealne. Autorzy serwują m.in. przerabiany milion razy motyw odkrywania mutanckiej tożsamości i rekrutacji w szeregi X-Men. Nawet jeśli tego typu sceny mają sens ze względu na szeroko rozumianą fabułę, nie proponują niestety niczego nowego przebiegając według znanego większości czytelników scenariusza. Widać też, że tom ten stanowić ma dopiero wstęp do dłuższej historii, stąd też nacisk wyraźniej położony jest na zawiązywanie wątków i stawianie pytań, niż operowanie zwrotami fabuły czy udzielanie odpowiedzi. Ma to jednak sens ze względu na logikę opowieści, wywołując u czytelnika odruch niecierpliwego poruszania nogami w oczekiwaniu na kolejną odsłonę serii.


Wizualna strona Wczorajszych X-Men także prezentuje się całkiem nieźle. Styl Immonena jest momentami nieco „kreskówkowy”, z wyraźnym konturem i średnią ilością ozdobników. Robi jednak wrażenie ciekawym kadrowaniem i dość częstym korzystaniem ze splash-pages  (także takich zapełnionych kadrami). Może nie znajdziemy tu niczego, co wprawi w zachwyt, ale w zasadzie niczego nie można rysunkom Kanadyjczyka zarzucić – wszystko jest takie jak być powinno: dynamika, proporcje, mimika, tła, stylizacja postaci. Rzadko się to zdarza, więc niewątpliwie Immonenowi należy się za to plus.

W ogólnym rozrachunku wydaje się, że All-New X-Men mają szansę stać się naprawdę ciekawą serią, która przyczyni się do dobrego przyjęcia "Marvel Now!" na polskim rynku. Nawet na wznoszącej fali popularności komiksowego i kinowego trykociarstwa trudno bowiem będzie usadowić się na rynku na dłużej z propozycją kiepską jakościowo. Po lekkim falstarcie, jakim mogła się okazać graficzna powieść Avengers: Wojna bez końca, tytuły z pierwszego rzutu Marvelovskiej linii Egmontu robią chyba znacznie lepsze wrażenie.  Wczorajsi X-Men przykuwają uwagę świetnym pomysłem Bendisa i konsekwencją w tworzeniu napięcia miedzy postaciami. Wyraźnie widać tu potencjał, na którym budować można dynamikę kolejnych tomów. Będę na nie czekał z niecierpliwością.

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...