piątek, 29 stycznia 2016

Bękarty z Południa. tom 1: Był to facet, co się zowie – Jason Aaron, Jason Latour - komiksowa recenzja z Szortalu

Sweet Home Alabama

Powroty do miejsca, z którego się pochodzi, bywają trudne. Zarówno te fizyczne, jak i te intelektualne lub artystyczne. W przypadku Bękartów z Południa, jednej z najciekawszych serii komiksowych, które ukazały się na  amerykańskim rynku w ostatnich latach, mamy do czynienia z powrotem podwójnym, jeśli nie potrójnym. Jak się nietrudno domyślić, scenerią dla opowiedzianych w tym komiksie wydarzeń jest południe Stanów Zjednoczonych – obszar kulturowo specyficzny, o wyraźnej tożsamości i kulturze – przez Amerykanów (zarówno tych z Południa, jak i spoza niego), pospołu ukochany i znienawidzony. Stamtąd właśnie wywodzą się obaj autorzy: Jason Latour z Charlotte, zaś twórca scenariusza, Jason Aaron, z Alabamy, gdzie umiejscowiona jest zresztą akcja komiksu. Dla nich Bękarty z Południa są takim właśnie powrotem do domu, okazją do popatrzenia z dystansem na swoja małą (no, nie taka małą…) ojczyznę, na jej wady i zalety, na oddanie jej hołdu i wyrzucenie w twarz wszystkich frustracji. Ale jest to też powrót do domu dla Earla Tubba – starszego faceta, który wraca do hrabstwa Craw w Alabamie, aby załatwić parę formalności. Nic z tym miejscem go już nie łączy, nigdy go nie lubił, ale, jak się okazuje, to gorące Południe, przesycone zapachami grilla, potu z futbolowej szatni i moczu oddanego wprost na ulicę, po prostu wciąga… i tak łatwo nie chce wypuścić.

Samo hrabstwo Craw to taka typowa zapadła prowincja rodem z kiepskiego amerykańskiego filmu, czy serialu. Parę barów, kilka kościołów, społeczność, w której wszyscy się znają i lokalni idole w postaci drużyny futbolowej. Kraj prostych ludzi żyjących pośrodku niczego. Jak to w takiej społeczności bywa, każdy element obcy stanowi zagrożenie dla istniejącego status quo – szczególnie, gdy ten obcy element ma moralny kręgosłup i poczucie sprawiedliwości niekoniecznie pokrywające się z porządkiem stworzonym przez lokalne grube ryby. Jeśli, drogi Czytelniku, obawiasz się, że być może zdradziłem nieco zbyt wiele fabuły komiksu, wiedz, że cała zabawa nie polega tu na śledzeniu konkretnych wydarzeń. W jednym z blurbów na ostatniej stronie okładki Ed Brubaker określił ten komiks mianem pulpowej opowieści – myślę, że nie sposób się z nim nie zgodzić. A jak to w pulpowej opowieści, poszczególne zabiegi fabularne stosowane przez scenarzystę stają się wtórne względem sposobu kreacji bohaterów i prowadzenia fabuły. U Aarona wszystko jest idealnie przerysowane, mocne, dobitne, na granicy kiczu, ale jednocześnie zaskakująco wiarygodne. Czytając nie mamy wątpliwości, że autor zna miejsca takie jak Craw, że czuje ich klimat i rozumie specyfikę.  W efekcie powstaje mroczna historia o powrocie do domu, mierzeniu się z własną przeszłością i próbie rzucenia wyzwania zastanej rzeczywistości. Równolegle jest to próba rozliczenia samych autorów z miejscem skąd pochodzą. Tu nie ma lukrowania, jest bardzo prosty i bardzo dobitny obraz niekoniecznie przyjemnego miejsca, ale jednocześnie jest w tym pewieBękartów z Południa – nie mniej ważnym, niż jeden starszy facet z wielkim kijem w dłoni.
n szacunek do ludzi, którzy to miejsce zamieszkują. W tym sensie hrabstwo Craw i jego mieszkańcy stają się równoprawnym bohaterem

Tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie, jest jednak oprawa graficzna tego komiksu. Jasne, Latour to świetny fachowiec, choć w sumie nie rysuje bardzo dużo, ale wydaje mi się, że Bękarty z Południa mogą uchodzić za jego najlepszą pracę. Ekspresyjne rysunki, utrzymane w bardzo charakterystycznym stylu, bez przesadnych detali, a jednak potrafiące uniknąć pustych, nudnych kadrów. Wszystko to utrzymane w stonowanej palecie barw, jedynie od czasu do czasu dynamizowanej przeplatanym kadrowaniem, podbijanym mocną, krwistą czerwienią. Świetna robota, co tu dużo gadać – to takie rysunki, które pamięta się długo i które wyraźnie kojarzą się z konkretną serią… co tylko działa na jej plus.  

Muszę przyznać, że podchodziłem do Bękartów z Południa z lekkim dystansem, ale koniec końców otrzymałem komiks, który wciągnął mnie bez reszty. Niezły, nieco pulpowy scenariusz, charakterystyczne rysunki i sprawiający niezwykle autentyczne wrażenie klimat małego hrabstwa gdzieś w Alabamie zaowocowały niezwykle przyjemną lekturą, udowadniającą, że amerykański komiks ma do zaoferowania dużo, dużo więcej, niż tylko opowiastki o trykociarzach. Tu dostaliśmy trzymająca w napięciu, kryminalnie podszytą opowieść obyczajową, która wypada podsumować tylko w jeden sposób: jeśli cenisz sobie dobry komiks, sięgnij po Bękartów z Południa… a zaraz potem zacznij nękać polskiego wydawcę, by nie kazał nam długo czekać na tom drugi. Ja już się nie mogę doczekać. 

5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...