piątek, 15 stycznia 2016

Wiedźmin. Dzieci Lisicy - Paul Tobin, Joe Querio - komiksowa recenzja z Szortalu


Tralala, chlapie fala, po głębinie wiedźmin płynie...

Jakiś czas temu, pisząc o polskiej edycji Domu ze szkła – pierwszej „wiedźmińskiej” mini serii wydanej z logo Dark Horse Comics, zwróciłem uwagę na fakt globalizacji medialnego przekazu w dobie nieco postmodernistycznej kultury popularnej. Jakby nie patrzeć, w przypadku tej franczyzy nietrudno się pogubić, co jest tu oryginałem, co adaptacją; co źródłem inspiracji, a co jej rezultatem itd. Skoro jednak gra się sprzedaje, książki też, to i znalazło się miejsce dla komiksów: więcej niż tylko jednej miniserii. Także na polskim rynku, gdzie już wiele lat temu komiksowe szlaki przetarli dla tej postaci Polch z Parowskim, znalazło się miejsce na amerykańską inkarnację Geralta. Dom ze szkła udowodnił, że Paul Tobin potrafi napisać naprawdę nastrojową (nawet jeśli niezbyt oryginalną) historię, lekko podszytą grozą, ale w ogólnym rozrachunku utrzymaną jak najbardziej w stworzonej przez Sapkowskiego konwencji. Joe Querio pokazał zaś, że potrafi Geralta narysować w naprawdę przekonujący, ciekawy sposób. Druga wiedźmińska miniseria od Czarnego Konia, pt. Dzieci lisicy, to okazja do weryfikacji, czy autorom starczy sił i pomysłów na utrzymanie pozytywnego wrażenia.

Jak powszechnie wiadomo, nic tak wspaniale nie buduje atmosfery grozy, jak zamknięcie bohaterów w pewnej ograniczonej przestrzeni, gdzie dzieją się rzeczy dziwne, niezrozumiałe, czy też po prostu grozi im niebezpieczeństwo. Ten klasyczny dla horroru zabieg pojawił się w Domu ze szkła, wykorzystany został także i w tym przypadku. Tyle, że tajemniczy dom w środku lasu zastąpiony został przez statek płynący przez deltę Pontaru do Novigradu.  Poza tym jest dość standardowo: załogo statku skrywa pewną tajemnicę, a wiedźmin, choć niezbyt chętnie, zmuszony jest odnaleźć się w samym środku niebezpiecznych i nie do końca jasnych wydarzeń. Dużo tych „nie”, prawda? W pewnym sensie zgrywa się to nieco z klimatem komiksu, o tym jednak później. Jeśli jednak, drogi Czytelniku, brzmi to dla Ciebie znajomo, to pewnie dlatego, iż scenariusz Tobina jest w zasadzie adaptacją jednego z fragmentów Sezonu burz. W efekcie mamy więc krótką, choć całkiem nastrojową historyjkę, pełną epizodycznych postaci, na czele z towarzyszącym Geraltowi Addario Bachem, z myślą przewodnią, a jakby się uprzeć to nawet i morałem. Mogłoby się zatem wydawać, że jest dobrze… No cóż, prawie. Faktycznie, sam motyw lisicy/aguary jest zbudowany całkiem nieźle, akcja toczy się w niezłym tempie, obudowana może mało oryginalnymi, ale całkiem trzymającymi się kupy i wpisanymi w konwencję „przeszkadzajkami”, w dużej części stanowiącymi autorski wkład Tobina. Problem leży moim zdaniem gdzie indziej. Po pierwsze, nieco brakuje tu kontekstu: choćby wprowadzenia postaci Addaria. Po drugie, komiks cierpi tu trochę na tę samą przypadłość, co powieść, przynajmniej w zaadaptowanym fragmencie – kreacja Geralta sprowadzona jest tu do dość jednowymiarowego „moralnego mruka”. Trochę brakowało mi bardziej rozbudowanego wiedźmińskiego filozofowania, które w Sezonie burz pojawia się, choć w innych niż wykorzystane na potrzeby Dzieci lisicy miejscach. Z Geralta wychodzi po prostu nudny sztywniak, co jednak nie do końca jest kreacją znaną czy to z gry, czy to ze stanowiącej faktyczne źródło inspiracji twórczości Sapkowskiego… nawet w nieco gorszych tej twórczości momentach.

Trzeba jednak autorom oddać, że kilka rzeczy im się udało. Na pewno na plus należy zaliczyć sposób, w jaki rozbudowany został drobny fragment powieści (swoją drogą, wciąż nie wydanej po angielsku). Po drugie, podoba mi się sposób, w jaki Tobin doprowadził wiedźmina do sytuacji analogicznej z tą z książki ( i tu zamilknę, żeby zbyt wiele nie zdradzić). Po trzecie wreszcie, podoba mi się oprawa graficzna. Choć Querio obraca się tu w nieco innej stylistyce niż w Domu ze szkła, wciąż jego prace bardzo dobrze pasują do wiedźmińskiego horroru. Kreska jest charakterystyczna, daleka od kreskówkowej, choć nie siląca się też specjalnie na hiperrealizm, czy grę detalem. Może nieco można się przyczepić do kolorów, pewnie gdyby paleta była nieco bardziej stonowana, komiks mógłby wyglądać jeszcze lepiej, ale w ogólnym rozrachunku strona wizualna, należy do jednej z silniejszych stron Dzieci lisicy.

Myślę, że Dzieci lisicy, można potraktować jako kolejną dość udaną adaptację prozy Sapkowskiego. Pytanie tylko, czy fakt bycia dość udaną, dobrze wyglądającą adaptacją, zaspokoi oczekiwania polskich odbiorców. Tak, to prawda, że zwykło się uważać , iż za Wisłą i Odrą Geralta się uwielbia, a każdy nowy produkt: książka, gra, czy komiks i tak znajdzie odbiorców, bez względu na to, spod czyjej wyszedł ręki. No cóż, może to prawda, ja jednak po cichu liczyłem na jakąś zupełnie nową, autorską fabułę, która udowodniłaby mi ostatecznie, że i za Wielką Wodą potrafią napisać dobrą historię w klimacie prac Sapkowskiego. No cóż, chyba przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać. A sam komiks? Fanom Wiedźmina powinien się spodobać, miłośnikom kameralnych opowieści grozy w sumie też. Pozostałych odesłałbym raczej do Domu ze szkła, aby zmierzyli się z klimatem tej komiksowej wariacji na temat perypetii Geralta z Rivii. Jeśli trafi ona w ich gusta, wtedy niech wrócą do Dzieci lisicy

4/6

PS. Dziękujemy Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...