Już od dawna żadna seria komiksowa zza Wielkiej Wody nie zbierała tak wielu laurów w dłuższym okresie czasu. Trzy Nagrody Eisnera z rzędu dla najlepszej kontynuowanej serii zdarzyły się jak dotąd tylko raz: na początku lat 90. trzykrotnie tryumfował Sandman. Od paru lat trwa jednak hegemonia komiksu autorstwa Briana K. Vaughana i Fiony Staples. I jak tak patrzę na wydany niedawno przez Muchę trzeci tom zbiorczy, wcale się tym zachwytom krytyki nie dziwię.
Sam zasadniczy pomysł serii się absolutnie nie zmienia: wciąż ukazuje ona perypetie pary uciekinierów z obu stron wielkiego galaktycznego konfliktu, ich przyjaciół, rodzin, a także, rzecz jasna, prześladowców. Plus wszystkich innych, mniej lub bardziej przypadkowych postaci, których los w postaci Briana K. Vaughana rzucił na drogę naszych bohaterów. Całość wydarzeń niezmiennie, niejako z offu, komentuje postać centralna całego zamieszania, czyli dorosła wersja wciąż jeszcze maleńkiej córeczki Alany i Marko. Miałem co prawda pewne wątpliwości, jak długo można budować nastrój serii mniej lub bardziej eksploatując elementy codziennego pożycia pary z małym dzieckiem… jak się jednak okazuje: można całkiem długo, nic a nic nie tracąc na wyrazistości. Tym bardziej, że w trzecim tomie Hazel schodzi na nieco dalszy plan. Coraz bardziej do głosu zaczynają dochodzić bohaterowie drugo- i trzecioplanowi, jak Uparty, książę Robot IV, Gwendolyn, matka Marko, czy też nowowprowadzone postaci dziennikarzy. Zresztą, to właśnie postaci - żywe, zróżnicowane, niezwykle wyraziste i zapadające w pamięć - stanowią jedną z największych zalet Sagi. Vaughanowi udało się dokonać rzadkiej sztuki: stworzyć wielowątkową opowieść, pełną postaci, których losy chce się poznać, którym się kibicuje (bądź nie) i którzy nie pozostawiają czytelnika obojętnym. W każdym wątku coś się tu dzieje, każdy z nich może nas zaskoczyć, każdy też potrafi wywołać uśmiech. To także jest pewien constans w przypadku tej serii - świetne, zróżnicowane poczucie humoru. Czasem dosadne, czasem subtelne, raz uniwersalne, innym razem wyraźnie osadzone w kulturze, czy zwykłych ogólnoludzkich doświadczeniach… jak np. oczekiwanie na pomoc drogową. Takich fragmentów jest mnóstwo i stanowią one jeden z istotnych czynników czyniących Sagę tak atrakcyjną.
Warstwa graficzna to także standard tej serii: świetne, bardzo charakterystyczne rysunki Staples, pełne efektownych planów i kapitalnej gry mimiką postaci (dla mnie osobiście jest to absolutne arcymistrzostwo, rzadko kiedy oglądane w przypadku regularnych serii masowych – rysowników potrafiących tak kapitalnie rysować twarze można policzyć na palcach). Znów jest to jeden z tych przypadków, gdzie standardowy poziom danego twórcy to i tak światowa ekstraklasa. Jak zwykle wrażenie robią często wykorzystywane wielkie kadry – często bardzo oszczędne w swojej formie, pozwalają zwiększyć jeszcze ekspresję wyciągając na pierwszy plan istotne elementy, pozwalając skupić się czytelnikowi na jakimś grymasie twarzy, fragmencie dialogu, czy planie danej sceny. Staples, nawet gdy przestaje zaskakiwać (no bo, nie oszukujmy się, wiele nowego tu nie zobaczymy), i tak daje swymi pracami mnóstwo radości.
Co tu dużo kryć, Saga pozostaje w mojej opinii jedną z najciekawszych, jeśli nie najciekawszą serią wydawaną na bieżąco zarówno w Stanach, jak i na naszym rodzimym rynku. Dobry, malowniczy setting, świetni bohaterowie, do których łatwo się przywiązać, znakomite rysunki, dobre dialogi… czego chcieć więcej? Jeśli trzeci tom, gdy seria przestała już w zasadzie zaskakiwać świeżością, wciąż jest w stanie wyzwolić aż takie poczucie frajdy z lektury, to ja nie mam więcej pytań. To komiks – cała seria, nie tylko ten tom – który po prostu warto znać.
5/6
PS. Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz