Często można spotkać się z głosami, że współczesna kultura popularna (a więc także literacka fantastyka) skupia się właściwie na obracaniu istniejącymi już motywami i toposami, prezentując raz za razem rozmaite ich mieszanki. To, co oryginalne, nowe i wyjątkowe traktowane jest zaś z pewną dozą podejrzliwości… i niekoniecznie znajduje poklask w szerokim kręgu widzów lub czytelników. Potwierdza to tezę, że masowy odbiorca „lubi te piosenki, które już zna”. W takiej sytuacji powieść Czerwień. Misja „Brzask” autorstwa Lindy Nagaty wydaje się mieć spore szanse na komercyjny sukces.
W pewnym sensie już go zresztą odniosła. Książka mająca stanowić otwarcie trylogii (bo jak wiadomo bez trylogii ani rusz…) była bowiem nominowana do takich wyróżnień jak Nebula czy Nagroda im. Campbella. Widać więc, iż twórczość Nagaty w branży zauważono. W zasadzie nie powinno to dziwić, gdyż – jak zaznaczyłem – Czerwień. Misja „Brzask” jest w warstwie koncepcyjnej mieszanką kilku patentów przewałkowanych już na milion sposobów. Zasadniczy wątek to kolejna z wariacji na temat Robocopa czy Uniwersalnego żołnierza. Główny bohater, porucznik James Shelley, odnosi poważne rany w czasie akcji w Sahelu. Włączony zostaje do eksperymentalnego programu, w którym poddaje się cyborgizacji. Nagata wprowadza tu jednak znacznie więcej wątków. Mamy zatem obowiązkową porcję militarnej science fiction bliskiego zasięgu. Autorka rozwija koncepcję cyberżołnierza – podłączonego do sieci, wspomaganego elektroniką i zewnętrznym nadzorem, wykorzystującego drony czy egzoszkielety. Działania bohaterów, choć niewątpliwie znaczące w skali makro, pokazane są jednak z perspektywy ich mikroświata – oddziału i najbliższych. Wojna staje się więc czymś osobistym… nie tylko w sensie fizycznie odniesionych ran, ale też sposobu w jaki przenika prywatne relacje jej uczestników. Dość ważne dla fabuły są również elementy konstrukcji świata przedstawionego: wszechobecna sieć i media karmiące publikę kręconymi potajemnie reality show. Dwa zbudowane na nich wątki – dziwne, niewyjaśnione przekazy, jakie otrzymuje główny bohater, a także fakt, że jego poczynania są rejestrowane – okazują się jednak jednymi z najlepszych w powieści… przede wszystkim dlatego, że Nagata nie daje czytelnikowi żadnych konkretnych odpowiedzi. Istotna jest też refleksja na temat przyczyn, dla których prowadzone są wojny i roli, jaką odgrywają w tym przedsiębiorcy wojenni. Ten ostatni element wraz z akcją zdominowały drugą połowę książki, co w zasadzie wychodzi całości na plus.
Jak już wspomniałem, w pierwszym tomie Czerwieni nie brakuje akcji. Mamy tu co najmniej kilku bardzo dynamicznych fragmentów opisujących działania bohaterów z bronią w ręku. Autorka sprawnie radzi sobie z dynamiką wydarzeń, wplata też nieco militarnego żargonu. W ogóle muszę przyznać, że wizja scyborgizowanego (do pewnego stopnia) wojska niedalekiej przyszłości jest naprawdę przekonująca. Nieco gorzej prezentują się za to bohaterowie. Przede wszystkim są nudni, nawet jeśli charakterystyczni. Ba! Bywają wręcz przerysowani, po to, by wytarty schemat uczynić jakby bardziej wyrazistym. Niestety, wypada to blado. Motywacje postaci są albo zupełnie oczywiste, albo tak niejasne, że nawet nie ma się ochoty nad nimi zastanawiać. Oczywiście, jak przystało na powieść z kraju colą i burbonem płynącego, jeśli autorka przyjmuje, że czytelnik powinien coś wiedzieć, możemy być pewni, że wyłoży nam to w sposób jasny, prosty i niepozostawiający wątpliwości.
Ogólnie rzecz biorąc, Czerwień. Misja „Brzask” jest jednak pozycją całkiem przyzwoitą, a przynajmniej wciągającą. Na szczęście udało się też Nagacie uniknąć stworzenia powieści jednowymiarowej: zmienia się tu wątek prowadzący, mamy zwroty akcji (nie żeby jakieś gwałtowne, ale są), jest intryga zachęcająca czytelnika do szukania w tekście ukrytych sugestii. Tych, którzy oczekują od rozrywkowej militarnej SF wątków miłosnych czy metafizycznych, pragnę uspokoić: one także są (jeden z nich nawet udany!). Z mieszanki przewałkowanych na milion sposobów pomysłów i fragmentów powstała książka, którą, pod warunkiem wyrobienia w sobie umiejętności przymknięcia tu i ówdzie oka, czyta się z przyjemnością. Niewątpliwie jednak trafia w jakąś niszę na rynku (chyba że umknęły mi inne teksty w klimacie militarnej science fiction bliskiego zasięgu), co wróży jej nawet nieźle. Na kolejny tom nie będę pewnie czekać z wypiekami na twarzy, ale kiedy się ukaże, to prawdopodobnie po niego sięgnę. Co tu dużo mówić, Nagata mnie zaintrygowała i liczę na to, że druga część trylogii zbliży nas do jakichś odpowiedzi.
3.5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz