poniedziałek, 24 października 2016

Wezwanie do walki - David Weber, Timothy Zahn, Thomas Pope - recenzja z portalu Fantasta.pl

Gdy ledwie kilka miesięcy temu przeczytałem Wezwanie do broni, już zapowiadany drugi tom „Kronik Manticore” znalazł się, nieco zaskakująco, na mojej liście „must read” na resztę 2016 r. Lekka, wciągająca, całkiem nieźle pomyślana militarna science fiction w charakterystycznym dla Davida Webera stylu sprawdziła się idealnie jako lektura urlopowa. Stąd też moją radość wywołał fakt, że Rebis nie kazał na kontynuację czekać zbyt długo – już w sierpniu mogliśmy się cieszyć polską edycją Wezwania do walki.

Wspomniane we wstępie pozytywne zaskoczenie wzięło się przede wszystkim z tego, że do tasiemcowych serii podchodzę zwykle ze sporą rezerwą… a do ich prequeli, sequeli czy wszelkiej maści spin-offów w szczególności. W tym przypadku widać, że Weber i s-ka przyłożyli się do tematu. Do zespołu dołączył bowiem nie tylko sprawdzony na polu rozrywkowej space opery Timothy Zahn, ale także Thomas Pope – człowiek od lat zaangażowany w zbieranie i kodyfikację wiedzy na temat Honorverse (no bo na to, że jego twórca po tylko latach i książkach będzie w stanie ogarnąć swe dzieło nikt poważny liczyć nie powinien). W efekcie powstała powieść, która nie była kolejnym epizodem z kariery Honor Harrington (zwykle budowanym na zasadzie „więcej/bardziej/mocniej”), ale faktyczną próbą nieco innego pokazania tego świata – bez kluczowych technologii, w zmienionym układzie politycznym i oczywiście z zasadniczo odmienną pozycją Royal Manticoran Navy. Tu do głosu oczywiście dochodził Pope, który mógł pomóc głównemu duetowi twórców w konkretnym osadzeniu nowej historii w znanym (i lubianym) uniwersum. Zahn zaś zapewnić miał potoczystą fabułę i intrygujących bohaterów. No i faktycznie, w znacznym stopniu cel ten został osiągnięty. Powstała powieść, po którą z powodzeniem mogli sięgnąć nie tylko zagorzali miłośnicy Honorverse. Jak więc na tym tle wypada drugi tom „Kronik Manticore”?

Już pierwszy rzut oka na okładkę (stanowiącą zresztą pewien spoiler) pozwala dostrzec, że do „oficjalnego” składu twórców został włączony Pope. To bardzo dobrze – widać zresztą, że przełożyło się to choćby na dopracowanie strony faktograficzno-technicznej powieści. Dalej nie jest już jednak tak różowo. Przede wszystkim słabiej wypada główny bohater. Travis Uriah Long – człowiek, który mimo nietuzinkowego umysłu tak ukochał regulaminy i zasady, że ich przestrzeganiu jest w stanie podporządkować wszystko – także swą karierę. Już same założenia dotyczące postaci protagonisty czynią tę postać dość dziwną, a na pewno mało spójną. W Wezwaniu do walki jest to coraz wyraźniej widoczne, tak samo jak brak innego pomysłu Travisa, niż zdefiniowanie go poprzez tę niecodzienną właściwość charakteru. Long jest sprzeczny, coraz mniej wiarygodny, nawet mimo prób pokazania jego bardziej „prywatnej” strony. Na szczęście jednak to bohater na tyle sympatyczny, że nie przeszkadza czytelnikowi. Ot, taki generyczny uzdolniony protagonista, który mimo jakiejś niesprzyjającej cechy (jeśli weźmiemy uwarunkowania rodzinno-polityczne to u Longa znajdą się nawet dwie!) pnie się po szczeblach kariery dzięki swoim niezwykłym umiejętnościom.

Znacznie ciekawsze jest to, co się dzieje naokoło niego: tarcia pomiędzy frakcjami, wielka i mała polityka, nieźle pokazany (jak to zwykle u Webera) okrętowy dryl i całkiem sporo postaci pobocznych. To jak najbardziej gra. Pojawiają się też odmienne niż w głównym cyklu technologie, ale prawdę mówiąc, z Popem na pokładzie można by się spodziewać, że ta możliwość rozbudowy Honorverse zostanie nieco mocniej wykorzystana. Względem samej fabuły mam także nieco mieszane odczucia. Z jednej strony jest prosta i konkretna, z drugiej jednak wyjątkowo przewidywalna. Nie ma tu żadnego poważnego zwrotu. Są jedynie takie, których czytelnik i tak się od samego początku spodziewa. Suspens zbudowany jest zatem wokół pytania „Jak Manticore uratuje skórę?”, a nie „Czy…?”, co czyni powieść o zagrożeniu układu dość kuriozalną. W skali makro jest więc zdecydowanie poniżej oczekiwań… znacznie lepiej prezentuje się za to w skali mikro. Ogólnie detale w Wezwaniu do walki przedstawiono naprawdę nieźle, szczególnie te odnoszące się do okrętowego drylu i politycznych układów w Royal Manticoran Navy. Ponadprzeciętnie wypada też epicka, zajmująca niemal 1/3 książki scena kosmicznej bitwy – nawet mimo stosowanych tu i ówdzie rozwiązań typu deus ex machina. To zresztą chyba największa zaleta tej serii – specyficzny dla Honorverse kosmiczno-marynistyczny klimat, a także pokazanie historii tego uniwersum.

W przeciwieństwie do tomu otwierającego „Kroniki Manticore” Wezwanie do walki każe się zastanowić, do kogo tak naprawdę adresowany jest ten cykl i w czyje gusta może trafić. Jeśli chodzi o miłośników Honorverse, to nie mam żadnych wątpliwości, że powinni być oni zadowoleni. Choć może nie jest to dzieło wybitne, ma do zaoferowania całkiem dynamiczną (nawet jeśli liniową) fabułę, wgląd w historię Gwiezdnego Królestwa, a także konkretną porcję militariów i solidnej batalistyki. Jeśli jednak chodzi o szerszą publikę… no cóż. Jeśli ktoś oczekuje mało zobowiązującej, lekko napisanej kosmicznej marynistyki (z pewną dozą politykowania), to propozycja panów Webera, Zahna i Pope’a może się sprawdzić. Czasem trzeba będzie co prawda przymknąć na coś oko, ale wciąż jest to całkiem miła lektura. Mam nadzieję, że to tylko chwilowa zniżka formy i kolejna odsłona „Kronik Manticore” wypadnie nieco lepiej.

3/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...