poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Moon Knight. Z martwych – Warren Ellis, Declan Shalvey - komiksowa recenzja z Szortalu

Szaleństwo księżycowej nocy

Zacznijmy od krótkiej zagadki. Co to za postać? Ubiera się cokolwiek monochromatycznie, nocami walczy z przestępczością, często nieformalnie współpracując z lokalną policją, otacza go aura mistycyzmu, ma opinię ekscentryka (jeśli nie szaleńca), wozi się drogimi limuzynami albo lata dziwnym latawcem, rzuca w bandziorów metalowymi (?) rzutkami. Proste? No jasne! Przecież to Batma… A, właśnie! Zapomniałem dodać, że to postać z uniwersum Marvela! Czyli zdecydowanie nie Batman. Moon Knight – bo o nim mowa – to jednak świetny przykład na to, że koncept podobny do Mrocznego Rycerza można pchnąć jeszcze dalej, zaś sama stworzona na jego bazie postać wciąż być oryginalna i charakterystyczna.

Piszę o tym dlatego, iż Egmont dołożył do polskiej odsłony linii Marvel Now kolejną serię, poświęconą właśnie Moon Knightowi. Marc Spector, były najemnik, zginął podczas misji w Egipcie, lecz został wskrzeszony przez Khonshu – tamtejszego boga księżyca. Obecnie znów działa na ulicach Nowego Jorku, walcząc z rozmaitymi przeciwnikami lub też badając sprawy dziwne, straszne i niebezpieczne. Księżycowy Rycerz pozornie tylko kalkuje pewne rozwiązania znane z komiksów o nocnym stróżu Gotham City. Jego twórcy postanowili dodać jeszcze więcej mistycyzmu i jeszcze więcej szaleństwa, dzięki czemu powstał jeden z najbardziej intrygujących bohaterów Marvela. Co nie znaczy, że jeden z  najbardziej znanych. A już na pewno nie polskiemu czytelnikowi, który Marca Spectora i jego księżycowe alter ego mógł dotąd spotkać jedynie na kartach komiksów poświęconych Avengers lub w ramach gościnnych występów. Stąd też niezmiernie cieszy fakt otwarcia u nas jego własnej serii – tym bardziej, że run Warrena Ellisa cieszy się w światowym komiksowie bardzo dobrą opinią. No ale po kolei.

„Z martwych”, czyli tom otwierający „Moon Knighta”, wrzuca odbiorcę w zasadzie na głęboką wodę. Brytyjski scenarzysta wprowadza nas w przeszłość głównego bohatera w absolutnie minimalnym stopniu, koniecznym dla zrozumienia kontekstu tej postaci (a przecież jej historia sięga ponad 40 lat wstecz), ale szybko ustanawia formułę, której konsekwentnie trzyma się przy prowadzeniu opowieści. Posługuje się krótkimi, jednozeszytowymi epizodami, w których Moon Knight (zwany czasem Markiem Spectorem, a czasem „panem Knightem”), rozwiązuje kolejne zagadki. Ellis odchodzi tu nieco od klasycznego dla „nocnej superbohaterszczyzny” schematu tłuczenia po gębach na przemian noszących kostium łotrów i wszelkiej maści bandziorów. W zakresie „zainteresowań” Moon Knighta znajdują się bowiem także inne niewyjaśnione sytuacje, czasem wiążące się z działaniem sił ponadnaturalnych. Muszę przyznać, że ta formuła krótkich, zamkniętych epizodów sprawdza się doskonale, a detektywistyczny, psychologiczny i mistyczny sznyt robią swoje. Album po prostu się połyka.

Podczas lektury powyższego akapitu może (a wręcz powinna) zapalić się ostrzegawcza lampka, potwierdzająca podobieństwa między panami Spectorem i Waynem. Nie da się ukryć, że jest ich wiele. Jak jednak już zaznaczyłem, istnieją też między nimi wyraźne różnice. Moon Knight jest wprost nazywany szaleńcem. Zresztą, jego mistyczna natura została na stronach komiksu dobitnie wyłożona (może nawet nieco zbyt dobitnie). W pewnym sensie jest więc nieco bardziej skomplikowany osobowościowo. Różnicę robi też wspomniana mistyczna strona postaci, jej związek z księżycowym bóstwem Egipcjan. No i nieco mniej tu typowo superbohaterskiego zadęcia. Choć więc paralele są oczywiste i łatwe do odczytania, Moon Knightowi nie brakuje niczego, by uznać go za pełnowymiarową, złożoną, a na pewno już charakterystyczną postać.

Wspomniałem wcześniej o intrygującym sposobie, w jaki scenarzysta „Transmetropolitan” prowadzi tę serię za pomocą zamkniętych epizodów. Nie mniejsze wrażenie robi też strona graficzna komiksu. Mnóstwo tu opowiadania historii obrazem, który jest równie istotny, jak tekst. Podobać się mogą również prace Declana Shalveya, wspomaganego przez kolorystę Jordiego Bellaire’a. Rysunki Irlandczyka mieliśmy już okazję oglądać w Polsce na łamach „Deadpoola”, tym razem także nie zawodzi. Dzięki dobremu kadrowaniu, kilku ciekawym projektom strojów i postaci, a także stonowanej palecie barw komiks wygląda dobrze, jak najbardziej adekwatnie do przyjętej konwencji.

Muszę przyznać, że po „Thorze”, „Hawkeye’u” i „Ms Marvel” to właśnie „Moon Knight” Warrena Ellisa był serią, na wydanie której po cichu liczyłem. Na szczęście linia Marvel Now! ma na naszym rynku na tyle mocną pozycję, że Egmont może sięgać po bohaterów mniej medialnych niż Avengers czy X-Men. W efekcie dostaliśmy świetnie pomyślany i napisany komiks, o mało znanym u nas bohaterze, któremu czasem (nie do końca słusznie!) przykleja się łatkę marvelowskiego Batmana. Moim zdaniem warto po „Z martwych” sięgnąć, jeśli ma się ochotę na nieco podszytej mistycyzmem, nienachalnej superbohaterszczyzny. Może nie jest to taka petarda, jak wspomniane wyżej serie Aarona, Fractiona czy Wilson, ale i tak „Moon Knighta” z powodzeniem można postawić w czołówce tytuł ów z obecnej oferty Egmontu.


Tytuł: Z martwych
Seria: Moon Knight
Tom: 1
Scenariusz: Warren Ellis
Rysunki: Declan Shalvey
Kolory: Jordie Bellaire
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Tytuł oryginału: Moon Knight: From the Dead (Moon Knight #1-6)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: styczeń 2018
Liczba stron: 132
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2791-3

1 komentarz:

  1. Przypomniał mi ten wpis moje kolekcje komiksów, z początku lat 90- tych, pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...