Najlepsi z Najlepszych, The World’s Finest, postacie, które w ogromnym stopniu przyczyniły się do powstania i popularyzacji nurtu komiksu superbohaterskiego, Święta Trójca Komiksu: Superman, Batman i Wonder Woman. Trójka herosów ikonicznych: zasadniczo różnych od siebie jeśli chodzi o możliwości, sposób zbudowania postaci, samą konwencję, w jaką są one wpisane, a jednak stanowiących swoistą całość – nie tylko, jako trzon jednej z najważniejszych supergrup w historii komiksu, ale przede wszystkim jako bieguny superbohaterskiej formuły w ścisłym sensie. Jak chyba jednak w przypadku każdej z komiksowych ikon, także i w tym przypadku ktoś w końcu nie oparł się pokusie i postanowił opowiedzieć o początkach tej niezwykłej współpracy. I tak sobie myślę, że cały komiksowy świat powinien być bardzo szczęśliwy, że tą osobą okazał się być Matt Wagner.
Amerykanin, znany m.in. jako twórca postaci Grendela, czy autor kilku świetnych historii z Batmanem w roli głównej (m.in. wydanych w Polsce Twarzy czy Batman and the Mad Monk), opowiada o tym, jak drogi wszystkich trojga bohaterów skrzyżowały się po raz pierwszy – oczywiście w walce ze wspólnym wrogiem… a właściwie ich trojgiem. Bo choć mistrzem całej intrygi jest nie kto inny, jak klasyczne nemesis Batmana – Ra’s Al-Ghul, to w sukurs idą mu klon Supermana Bizarro i Artemida (zwykle pojawiająca się jednak jako współpracowniczka Diany). Wagner w znakomity sposób gra z utartymi wyobrażeniami poszczególnych postaci: tu nie ma potrzeby budowania ich od podstaw, są one potraktowane raczej jako dane. Zadaniem autora stało się właściwie zbudowanie dynamicznej relacji miedzy nimi i wplecenie tego w wiarygodną, wciągającą fabułę. Ten cel został bez wątpienia zrealizowany. Każde z trójki herosów jest tu sportretowane wręcz modelowo, co bynajmniej nie znaczy, że płytko. Pełno tu drobnostek, szczegółów i smaczków, które wyraźnie wskazują na to, iż autor odrobił zadanie domowe i nie tylko potrafi pokazać, kim są Batman, Superman czy Wonder Woman, ale także dodać coś od siebie. Oczywiście: tym czymś są przede wszystkim wyobrażenia autora ich pierwszego spotkania: reakcje na siebie, oczekiwania, itd. Dzięki temu, że Wagner połączył znakomitą gę postaciami z niezłym (choć może mało oryginalnym) scenariuszem, powstał komiks naprawdę godny uwagi.
Jednak aby przejść od pozycji godnej uwagi do wyjątkowej – a taką w moim mniemaniu jest Trójca – trzeba czegoś więcej. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że w tym przypadku zapewnia to oprawa graficzna. Styl Wagnera, choć zasadniczo dość prosty, ma w sobie niesamowitą ekspresję. Operowanie dynamiką, świetne kadry (często nawiązujące do ikonicznych przedstawień naszej trójki herosów), subtelne poczucie humoru: wszystko to powoduje, że album wygląda po prostu znakomicie. Czuć w rysunkach Wagnera trochę klimatu prac Bruce’a Timma, ciut Tima Sale’a, a nawet coś z Franka Millera – jednak nie ulega wątpliwości, że jest to artysta kompletny, który ma swoją bardzo charakterystyczną kreskę i znakomicie czuje komiksowe medium.
Patrząc na powyższe akapity można dojść do wniosku, że Trójca jest dziełem wyjątkowym, i faktycznie, do pewnego stopnia tak jest. Nie ma bowiem wielu komiksów, które w tak przyjemny sposób pokazałyby prostą, zamkniętą historię skupiającą się przede wszystkim na bohaterach i ich wzajemnych relacjach. W konsekwencji nie ma co oczekiwać po Trójcy, że stanowić będzie w jakimś stopniu fundament uniwersum DC, czy choćby będzie momentem istotnym dla jego wewnętrznej continuity. To raczej piękny obrazek, epizod z przeszłości, który choć daje chwilę radości, to nie ma zbyt wielkiego znaczenia dla chwili obecnej. I w pewnym sensie także w tym leży jego siła: w tej ponadczasowości i uniwersalności, która jest w stanie przykryć praktycznie wszystkie potencjalne mankamenty. Dla tych, którzy lubią proste, pięknie zilustrowane historie to pozycja obowiązkowa.
PS. Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza rcenzenckiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz