piątek, 26 lutego 2016

Świetlista brygada – Peter J. Tomasi, Peter Snejbjerg - komiksowa recenzja z Szortalu

Druga wojna niebiańska

Druga wojna światowa ma długa tradycję bycia tematem komiksów: od propagandowych opowiastek z superbohaterami wydawanych jeszcze w trakcie wojny, przez pełen przegląd historyjek wydawanych od Stanów po Polskę już po wojnie (Hans Kloss!), aż po poważne współczesne ujęcia tematu, jak choćby Opowieści wojenne Gartha Ennisa. Nie znaczy to jednak, że wojna nie może być wykorzystana w nieco odmienny od klasycznego sposób – udowodnił to choćby Hellboy, czerpiąc pełnymi garściami z rozbudowanej paranormalnej otoczki, jaka istniała wokół pewnych kręgów nazistów. Pomysł, który stoi za Świetlistą Brygadą dwóch Peterów: Tomasiego i Snejbjerga, jest z ducha podobny. Otóż pośrodku wojennej zawieruchy dochodzi do starcia mocy znacznie przekraczających ludzkie pojmowanie.

Zaczyna się, jak to amerykańska opowieść o drugiej wojnie światowej w Europie, w Ardenach w 1944r. (no dobra, czasem bywa też D-Day… ale czasem mam wrażenie, że poza tymi dwoma wydarzeniami IIwś w popkulturze zza Oceanu praktycznie nie istnieje). Oddział G.I.Joes (tak, ten termin oznacza coś więcej, niż jedynie zabawki) siedzą sobie w dziurach w śniegu i dumają, jak tu by coś zjeść. Z wyjątkiem jednego z nich, który właśnie się dowiedział o wypadku jego rodziny w Stanach. A potem zaczynają dziać się rzeczy dziwne, wskutek których nasi bohaterowie zostają wciągnięci w środek konfliktu trwającego znacznie dłużej niż tylko od 1939r. (a dla Amerykanów to raczej od 1941 r.).  No bo znacznie dłuższej perspektywy czasowej można spodziewać się gdy stronami konfliktu są różne frakcje aniołów i ich potomków, a jednym z jego etapów był biblijny Potop. I tak na scenę wkraczają spadający na Ziemię przedstawiciele niebieskich zastępów, potężne miecze, w zasadzie niemożliwi do zabicia żołnierze w niemieckich mundurach, artefakty i relikwie, plus cała masa biblijnych kontekstów przemielona przez komiksową estetykę i obudowana wojenną scenografią. Brzmi ciekawie? No cóż, trzeba przyznać, że historia prezentuje się całkiem nieźle, akcja prze do przodu, a Tomasi co rusz odkrywa tak przed bohaterami, jak i czytelnikiem, kolejne cuda. Jest interesująco i dynamicznie.

Wojna jako taka stanowi więc tu co najwyżej element tła. Dostarcza jednak całkiem sporo fajnych rekwizytów lub interesujących lokacji – mamy więc starcia na ośnieżonych połaciach Ardenów, czy szturm na fabrykę uzbrojenia, mamy też pełen przegląd uzbrojenia i umundurowania z epoki. Widać, że Snejbjerg odrobił zadanie domowe studiując sprzęt i ubiór, dzięki czemu od razu rozpoznawalne są nie tylko P-51 Mustang czy Pantera, ale autentycznie wygląda także broń i wyposażenie osobiste. Tyle tylko, że pieczołowicie oddane militaria zostają tu uzupełnione solidną dawką elementów wyjętych jakby z innej bajki. Mamy więc także nieumarłych wojowników i mistyczne rytuały. Paradoksalnie jednak udaje się to skleić autorom w całość, która ma sens.

Inną kwestią są bohaterowie Świetlistej brygady – najlepiej wypadają chyba ci, którzy powinni być raczej schowani, czyli przeciętni członkowie oddziału. Drobne zabiegi autorów nadające im odrobinę indywidualności są naprawdę udane – od twardziela szukającego okazji do postrzelania sobie, po entuzjastycznego zaczytanego w komiksach młodego chłopaka – wszyscy zapadają w pamięć i budzą sympatię. Dwaj główni protagoniści są też dość udanymi kreacjami, szczególnie wątpiący Stavros, choć trudno oczekiwać, że czytelnik zacznie się z nimi identyfikować. Niestety, słabo wypadają przeciwnicy tytułowej świetlistej brygady. Pomijam już nawet fakt rażącej czarno-białej wizji świata (choć potencjał wprowadzenia tu „szarości” był ogromny) – ubrani w nazistowskie mundury antagoniści są po prostu nudni i mało wiarygodni. Ich motywacje i cele potraktowane są dość zdawkowo, a zarówno cała stylizacja, jak i metody działania potrafią wywołać co najwyżej oczekiwanie, że w pewnym momencie niektórzy z nich zaczną się zanosić demonicznym śmiechem w stylu złoczyńców z telewizyjnych produkcji klasy B.

Bez zarzutu prezentuje się za to strona graficzna Świetlistej brygady. Wspomniałem już o bardzo solidnej pracy Snejbjerga nad oddaniem militariów. Trzeba jednak przyznać, że komiks ten wygląda dobrze także w całościowym oglądzie. Postacie są charakterystyczne i łatwo rozpoznawalne, a kadry – nawet, jeśli nie ma tu zbyt wielu technicznych fajerwerków – są naprawdę ładne i przedstawiają historię w sposób momentami wręcz filmowy. Szkoda tylko, że w polskim wydaniu nie skorzystano z okładki zbiorczego wydania DC (zamieszczonej we wnętrzu).

Pewien sentyment do komiksów wojennych kazał mi podchodzić do dzieła Tomasiego i Snejbjerga ze sporymi oczekiwaniami. Chyba jednak okazały się one zbyt wygórowane – przede wszystkim, gdy chodzi o bohaterów. Wojna stwarza wręcz idealne możliwości do odejścia od prostych, czarno-białych schematów – tu jednak mi tego trochę zabrakło. Ci pierwszoplanowi są bowiem nieco uproszczeni, mało zaskakujący – przez to przewidywalni i nieco nudni. Wszystko pozostałe - sam pomysł na fabułę, scenerie, tempo prowadzenia akcji i jej zwroty, a także rysunki – jest jak najbardziej w porządku. Tyle tylko, że mam wątpliwości, czy to wystarczy, by przebić się na coraz bardziej zatłoczonym rynku komiksowym w Polsce. Niewątpliwie Świetlista brygada ma swoje walory. Ma sporą szansę trafić w gusta miłośników historyczno-biblijnych wariacji (ot, choćby wspomnianego już Hellboya), czy też drugowojennych militariów. Pozostałych zachęcałbym do lektury tylko wtedy, jeśli pomysł i dynamiczna fabuła są dla nich elementami wystarczającymi, by być w pełni usatysfakcjonowanym z lektury, mimo pewnych braków w kreacji głównych bohaterów. Jeśli tak, także i oni powinni czuć się ukontentowani lekturą komiksu Tomasiego i Snejbjerga.

3,5/6

PS. Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...