poniedziałek, 21 marca 2016

Era Ultrona – Brian Michael Bendis, Brian Hitch, Brandon Peterson, Carlos Pacheco i inni

Jeśli przyjrzeć by się bliżej polityce wydawniczej obu największych wydawnictw komiksowych zza Wielkiej wody, trudno oprzeć się wrażeniu, że od paru ładnych lat wszystko kręci się na dobra sprawę wokół tzw. eventów. Serie seriami, czasem się przeplatają, czasem nie, dzieją się mniej lub bardziej rozbudowane historie, przy czym praktycznie co roku dostajemy jakąś miniserię z mnóstwem dodatkowych tytułów powiązanych, która ma być „rewolucyjna”, „zmienić obraz uniwersum” itp., itd. Tak na dobrą sprawę zmienia się jednak niewiele, dużo częściej czytelnik ma za to wrażenie powtarzalności ogólnego schematu. No, ale póki komiksy się sprzedają, kolejne eventy wydają się być nieuniknione. Napisana przez Briana Michaela Bendisa Era Ultrona wydaje się jednak nieco ten schemat łamać – czy w sposób udany?

Czytelnik nie znający koncepcji multiwersum (obecnej zarówno u Marvela, jak i w DC) może na początku poczuć się nieco zagubiony: obserwujemy bowiem świat na pozór nieco podobny do klasycznej Ziemi-616 (czyli „głównego” uniwersum Marvela), różniący się jednak w kilku szczegółach… z czasem coraz bardziej widocznych. Punktem wyjścia okazuje się być odkrycie, iż jakimś sposobem na Ziemię powrócił Ultron – stworzona przez Hanka Pyma sztuczna inteligencja, która pragnie oczyścić Ziemię ze wszelkiego życia organicznego, będąca od kilkudziesięciu lat jednym z najbardziej charakterystycznych i najpotężniejszych przeciwników Avengers. Tu wraca i… wygrywa. Następuje gwałtowna zmiana scenerii. Bendis zabiera nas w postapokaliptyczny, zniszczony świat przyszłości, gdzie cudem ocalali herosi próbują choćby przetrwać, by podjąć desperacką próbę pokonania tryumfującego nad światem Ultrona. Historia jest złożona, wielowątkowa i, nie ma co ukrywać, całkiem wciągająca. Bendis to świetny fachowiec, który dobrze wie, że udana historia musi stawiać nie tylko na wartką akcję, ale i w jakiś sposób wywoływać w czytelniku emocje i go zaskakiwać. W Erze Ultrona niewątpliwie pozytywnie zaskakuje mroczna wizja świata kontrolowanego przez złowieszczą SI, a także inne alternatywne linie czasowe, które z czasem zostają wprowadzone. Muszę przyznać, że choć zwykle bardzo sceptycznie nastawiony jestem do scenariuszy eksplorujących wątek podróży między światami równoległymi i zmieniania rzeczywistości, tak tu wypadł on całkiem nieźle. Tym, co robi różnicę jest bowiem strona emocjonalna – kwestia odpowiedzialności za czyny swoje, innych, ewentualne konsekwencje takich czynów, czy też pragnienie zemsty i pojęcia mniejszego zła. Postacie takie jak Wolverine, Susan Storm, Tony Stark czy właśnie sam Henry Pym w tej historii naprawdę błyszczą. Można co prawda zarzucać Bendisowi pewną naiwność, można sarkać, że odmalowane przez niego światy są niczym innym jak zaledwie polem bitwy dla trykociarzy, niemal zupełnie wyjałowionym z „normalnych ludzi” (jedna plansza na przeszło 250 to trochę mało), można wreszcie sarkać na nieco rozczarowujące zakończenie. Nie jest to w żadnym razie historia idealna (bo bycia taką chyba nikt się po wielkim evencie nie spodziewa), wybitna, czy ponadczasowa. A jednak, w jakimś sensie wybija się na tle innych marvelowskich wydarzeń, ma swój charakter… a to już całkiem sporo.

Całkiem ciekawie prezentuje się także oprawa graficzna, szczególnie w pierwszej części albumu, narysowanej przez Briana Hitcha. Mroczne plenery świata przyszłości, częste używanie dużych, właściwie pozbawionych tekstu kadrów lub efektownych cało- lub wręcz dwustronicowych plansz. Dodajmy do tego ciekawe interpretacje niektórych z klasycznych bohaterów i kilka zapadających w pamięć ujęć, a rezultat należy uznać za ponadprzeciętny. Bardzo podoba mi się zastosowany przez Carlosa Pacheco zabieg upodobnienia zastosowanej kreski do stylu Johna Buscemy – jak najbardziej świadomy i uzasadniony fabularnie (sic!). Zresztą pracom Brandona Petersona także nie można niczego zarzucić.

Era Ultrona może się niektórym czytelnikom kojarzyć z drugim filmem o Avengers. No cóż, w pewnym sensie faktycznie są tu pewne punkty zbieżne, jak choćby postać głównego antagonisty, czy też wątek moralnych rozważań na temat odpowiedzialności twórcy za dzieło, skutków powstania którego nie da się przewidzieć. To chyba jednak tylko tyle. Komiksowa historia, w przeciwieństwie do jej późniejszej filmowej „imiennicznki”, to jednak w równym stopniu zabawa czasowym kontinuum, eksplorująca temat światów równoległych, czasem wyjątkowo mrocznych. I choć obraz odgrywa tu ogromną rolę, a mroczne postapokaliptyczne plenery i filmowe kadry pojawiają się nie raz i nie dwa, różnice biorą jednak górę. Zresztą wcale nie wychodzi to Erze Ultrona na złe – jest to jednak dzieło wyraźnie autonomiczne. Z jednej strony osadzone w kontinuum głównego uniwersum Marvela, z drugiej, odchodzący nieco w kierunku serii What if… ?. To kolejny element działający na plus napisanej przez Bendisa historii. Wystarczy minimalna, podstawowa wiedza kto jest kim w marvelowskim świecie, by cieszyć się tą zamkniętą fabularnie historią. Może niezbyt wybitną, może momentami nieco naiwną i z fabularnymi dziurami i mieliznami, ale jednak w jakiś sposób atrakcyjną – sprawiającą sporo przyjemności przy lekturze, dobrze narysowaną i pomyślaną. Od rozrywkowego komiksu (a rzadko zdarza mi się traktować „opowieści trykociarskie” jako więcej) nie oczekuję niczego ponad to.

4,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...