Wydany przez Egmont pod koniec ubiegłego roku event Wieczne Zło był (jest?) chyba pierwszym tego typu wydarzeniem prezentowanym polskiemu czytelnikowi w tak szerokim zakresie. Historie prowadzące do opowieści zebranej w głównym tomie rozciągały się bowiem na kilka równoległych serii i albumów. Lutowe premiery Egmontu (przynajmniej te z serii Nowe DC Comics) pozostały jednak w ramach fabuły traktującej o przybyciu na naszą Ziemię członków Syndykatu Zbrodni – złowieszczych sobowtórów członków Ligi Sprawiedliwości wprost z równoległego wszechświata. Między innymi dostaliśmy równoległą historię dziejącą się w Gotham City pod nieobecność Batmana, w serii Liga Sprawiedliwości mamy za to możliwość, z jednej strony, poznania nieco historii członków Syndykatu, z drugiej zaś, możemy dowiedzieć się, jak radzili sobie herosi nie grający pierwszych skrzypiec w głównym tytule (co po prawdzie nie powinno dziwić, gdyż w nim główne role odgrywają broniący ludzkości złoczyńcy).
Powyżej średniej prezentują się także rysunki, szczególnie te autorstwa Ivana Reisa. Szczegółowe, dynamiczne, (pewnie nieprzypadkowo) nawiązujące nieco do kreski Jima Lee, kolorowe, jak to w DC. Problem z nimi jest jedynie taki, że brakuje im „tego czegoś”, co sprawi, że czytelnik powie „wow!”, zachwyci się, zapamięta jakąś planszę lub ujęcie. Tu takich fragmentów jest niezbyt wiele. Atrakcyjna kreska i równy poziom prac głównego rysownika jest jednak gwarancją tego, iż Wiecznych bohaterów ogląda się co najmniej przyjemnie.
Chyba największą bolączką piątego tomu Ligi Sprawiedliwości jest brak fabularnej spójności. Jasne, trudno tego oczekiwać po zbiorczych wydaniach zeszytowej serii, ale mam wrażenie, że wcześniejsze tomy wypadały pod tym względem nieco lepiej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z wyimkami z większej historii, czy też opowieścią o tym, co działo się za kulisami innych, większych wydarzeń. Łamy Ligi… stały się więc okazją do prezentacji historii głównych bohaterów negatywnych Wiecznego Zła – w kontekście szerokiej historii, jest to wiec niewątpliwie ciekawy i wartościowy wkład w epicki event napisany przez Johnsa – nawet, jeśli to tło okazało się dość schematyczne. Całkiem pozytywnie wypada też znacznie większa niż zwykle ekspozycja Cyborga i wprowadzenie Metal Men. Raz, że klasyczne drużynówki potrzebują raz na jakiś czas zmienić nieco balans między postaciami; dwa, że wypada to, całkiem nieźle – nawet, jeśli dość schematycznie. Koniec końców jest to przecież komiks ze wszech miar rozrywkowy. Jeśli więc stwierdzenie, że „jest w porządku” dla Was wystarcza, albo chcecie mieć większy wgląd w wydarzenia Wiecznego zła, Wieczni bohaterowie wydają się być pozycją satysfakcjonującą. Więcej nie trzeba.
3,5/6
PS. Dziękujemy wydawnictwu Egnmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz