Przy okazji lektury pierwszego tomu polskiej edycji Strażników Galaktyki sarkałem nieco na fakt, iż akcja była bardzo mocno związana z Ziemią, co mogło nieco rozczarowywać czytelników nastawiających się na gwiezdną rozrywkę pełną gębą. W przypadku tomu drugiego jest, cóż… podobnie. Znów Ziemi tu całkiem sporo, widać jednak, że historia nabiera coraz większego, iście galaktycznego, rozmachu.
Zaczyna się bardzo skromnie, od zwykłej imprezy, która przekształca się w barową rozpierduchę. Od pierwszych stron daje o sobie znać lekki ton serii, ale i fakt, że jest kierowana do nieco dojrzalszego czytelnika. W tej pierwszej części na pierwszy plan wysuwają się zdecydowanie Gamora i Tony Stark. Zresztą muszę przyznać, że wyekspediowanie Iron Mana w kosmos całkiem nieźle się Bendisowi udało. Postać ta wprowadza nie tylko charakterystyczne dla siebie elementy z repertuaru zblazowanego playboya, ale także i sporo humoru wynikającego z zestawienia jego (niebywałej jak na ziemskie warunki) wiedzy i umiejętności z osiągnięciami techniki powszechnie dostępnymi poza nasza planetą. W dalszej jednak części punkt ciężkości przesuwa się zdecydowanie w kierunku Angeli. Stworzona przez Neila Gaimana postać wojowniczej anielicy pojawiła się pierwotnie na łamach wydawanej przez Image kultowej serii Spawn, aby po długoletnim sporze prawnym między jej twórcą, a twórcą Spawna - Toddem McFarlane’m – przejść najpierw w ręce autora, a następnie pojawić się w uniwersum Marvela w rezultacie epickiego (i brzemiennego w skutki) finału Ery Ultrona. Jej los splata się oczywiście z losami Strażników, którzy wiążą jej los z rozdarciem czasoprzestrzeni, do którego doszło w we wspomnianym wyżej evencie. W międzyczasie pojawia się też Thanos, nieco patetycznym tonem wyjaśniający bohaterom, co się właściwie dzieje, nie brakuje akcji i ciętych, lekkich dialogów, czasem jakichś nawiązań (np. do Star Treka!) – czytelnik znajdzie tu wszystko, czego można po tym tytule oczekiwać. Drugiemu tomowi Strażników… brakuje co prawda jakiegoś wyraźnego elementu łączącego składające się na ten trejd zeszyty (w oryginalnym amerykańskim wydaniu było ich zresztą więcej niż cztery) – to raczej typowy wycinek z komiksowego tasiemca bez wyraźnie zarysowanego początku i końca zamkniętej historii. Wielu to nie przeszkadza (taki w zasadzie urok zeszytówek), inni poszukają pewnie jakiejś bardziej zwartej fabuły.
Tym, co zdecydowanie działa na korzyść Angeli, są znakomite rysunki Sary Pichelli – bardzo subtelnie tuszowane, niezwykle dynamiczne, ciekawie kadrowane i obfitujące w szczegóły. Sprzyja temu także jaskrawa, ale dobrze pasująca do przyjętej konwencji kolorystyka. W zasadzie styl jest dość klasyczny, bliski typowej amerykańskiej kresce, a jednak jest w nim coś charakterystycznego, co sprawia, że komiks czyta się i ogląda z niekłamaną przyjemnością.
Obecną serię Strażników Galaktyki trudno nazwać pozycją z najwyższej półki, nie znaczy to jednak, że jest to komiks niewarty uwagi. To po prostu tytuł lekki, wyraźnie trzymający się w konwencji znanej z filmu, cierpiący na większość grzechów klasycznych zeszytowych seriali. Widać, że Bendis balansuje pomiędzy zachowaniem tematycznej odrębności tytułu oplatając jego fabularny trzon wokół Star-Lorda i Gamory, czy też wprowadzając bohaterów takich jak Angela czy Iron Man. Z drugiej jednak strony wyraźnie widać chęć wpisania się w wydarzenia kształtujące całość uniwersum Marvela w zasadzie aż do wciąż jeszcze trwającego Secret Wars. Niewątpliwie seria ta ma swój charakter, co należy jej zapisać na plus. W przypadku Angeli ogromnym plusem są też rysunki Picheli. A, że Bendis ma niezłą rękę do scenariuszy i dialogów, powstaje komiks całkiem przyjemny, choć z pewnością nie najciekawszy w egmontowskiej linii Marvel Now!
4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz