piątek, 11 marca 2016

Wieczne Zło: Wojna w Arkham – Peter J. Tomasi, Scott Eaton i inni - komiksowa recenzja z Szortalu

Niby-Batman na sterydach

Jak większość współczesnych komiksowych eventów Wieczne Zło wykraczało znacznie poza to, co można obserwować w głównej serii. Wpływ wydarzeń związanych z główną osią fabularną na poszczególne serie to jedno, zaś poboczne, osobne tytuły powiązane z danym eventem, to coś kompletnie innego. Przykładem takiej pobocznej historii, powiązanej z napisanym przez Geoffa Johnsa eventem, jest Wieczne zło: Wojna w Arkham skupiające się na tym, co działo się w Gotham City w czasie, gdy Ziemią zawładnęli członkowie Syndykatu Zbrodni.


Punkt wyjścia wydaje się bardzo prosty: herosi z Ligi Sprawiedliwości polegli, pokonani przez swe złowieszcze odpowiedniki z równoległej Ziemi – Słońce zostało przysłonięte przez Księżyc a cała planeta pogrążyła się w mroku… tak dosłownie, jak i w przenośni. W czasie, gdy prowadzeni przez Lexa Luthora łotrowie zmagają się z Ultramanem i jego poplecznikami, życie toczy się dalej… i z pewnością znajdą się tacy, którzy spróbują wykorzystać sytuację dla swoich korzyści. Napisana przez Petera J. Tomasiego seria opowiada nam historię walki i cenny łup, jakim jest Gotham pozbawione ochrony Mrocznego Rycerza. Trzeba przyznać, że chyba najbardziej niecodziennym (co nie znaczy oryginalnym) elementem fabuły jest fakt, iż nie ma w mieście Batmana. Stajemy się wiec świadkami rozgrywki pomiędzy uwolnionymi z Arkham i Blackgate łotrami, a szykującym się do kolejnego szturmu na miasto Bane’m. W praktyce sprowadza się to do kolejnych starć, politycznych rozgrywek i całkiem sporej ilości obowiązkowego mordobicia, stanowiącego znakomitą okazję do zapełnienia stron komiksu efektownymi splash-page’ami. Niestety, choć fabuła płynie wartko (a na stronach Wojny w Arkham dzieje się całkiem sporo), to nie ma tu zbyt wiele tego, co wyróżniłoby ten komiks na tle masy komiksów, które podejmowały wątek prób przejęcia miasta przez złoczyńców. Chyba nawet Tomasi miał świadomość, że wkracza na popularny szlak (o czym świadczą niektóre dialogi), a jednak podjął wyzwanie… któremu nie do końca podołał.


Jeśli miałbym pozytywnie wyróżnić jakieś elementy Wojny w Arkham, niewątpliwie byłby to pomysł na przywdzianie przez Bane’a nietoperzego symbolu, jako znaku jednoznacznie kojarzonego z obrońcą Gotham (bez względu na to kto, go w danym momencie nosi). Poza tym całkiem nieźle wypada trzymanie się autora dość blisko wizerunku tej postaci znanego z ostatniej części filmowej trylogii Nolana. Pozytywnie odbieram też nieco-mniej-szalonego-niż-zwykle Scarecrowa i tradycyjnie pociągającego za sznurki Pingwina. To chyba jednak jedyne pozytywy, jakie można przypisać scenariuszowi i narracji tego komiksu. Poza tym jest mocno sztampowo i dość nudno. Można wręcz odnieść wrażenie, że z ogromnego potencjału wypuszczonych na wolność szaleńców z Arkham oprócz Crane’a, jako-tako, wyeksponowano tylko Man-Bata (Man-Baty) i Professora Pyga (choć ten występ w pewnym momencie staje się żenująco wręcz śmieszny). Czuć niewykorzystany potencjał choćby Szponów i Trybunału Sów. Czuć też, że dziury w koncepcji głównej serii (Księżyc bez przerwy przesłaniający Słońce, itd.) tu są odczuwalne jeszcze bardziej.

Do pewnego stopnia serię ratują za to rysunki Scotta Eatona – dynamiczne, szczegółowe, utrzymane w klimacie. Co prawda czasem zgrzytnie coś w proporcjach, jednak ogólne wrażenie jest w przypadku jego pracy bezsprzecznie pozytywne. Nieco gorzej wypadają za to rysownicy wstępu i epilogu tej historii. Szczególnie kiepsko, ku memu zaskoczeniu, wypada klasyczny rysownik Batmana (znany choćby z niektórych zeszytów składających się na legendarny Knightfall) Graham Nolan. Ogólnie jednak warstwa graficzna jest jak najbardziej poprawna.

W ogólnym rozrachunku Wojna w Arkhham wydaje się pozycją niezbyt ekscytującą. Z perspektywy głównej historii Wiecznego zła jest to epizod wyraźnie poboczny i nie mający wpływu na wydarzenia zasadniczej serii. Być może przyciągnie zagorzałych fanów Batmana i Bane’a, którzy lubią znać wszystko, co tylko dotyczy Gotham City. Pewnie sięgną też po niego ci, którzy chcą mieć pełny ogląd rozciągającego się na kilka serii eventu (choć przecież i tak nie wszystkie poboczne tytuły z nim związane ukażą się nad Wisłą i Odrą). Ogólnie rzecz biorąc jest to raczej pozycja przeciętna, sporo ustępująca większości komiksów wydawanych przez Egmont w linii Nowe DC Comics.

3/6

PS. Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...