Gdyby przyjrzeć się najpotężniejszym postaciom w uniwersum Marvela, po stronie złoczyńców niemal na pewno wymieniony został by Thanos – pochodzący z Tytana zdobywca światów, istota o mocy niemal boskiej. Aż dziw bierze, że przez wiele lat, jakie minęły od jego debiutu, nie powstała opowieść opowiadająca historię tego jak stał się tym, kim jest obecnie (umówmy się, to bardzo niekonkretne określenie… i takim być powinno w komiksowym bezczasie). Gdy za pisanie jego genezy zabiera się autor tej klasy co Jason Aaron można spodziewać się pozycji co najmniej dobrej. Tak jest w przypadku Thanos powstaje, tym bardziej, że całość została też „ubrana” w znakomite rysunki Simone Bianchi’ego.
Historię szalonego Tytana poznajemy praktycznie od momentu jego narodzin. Poznajemy Thanosa, jakiego nawet nie tyle nie znamy, co wręcz się nie spodziewamy: młodego, wrażliwego, kochającego życie i żądnego wiedzy… ale jednak mutanta, wyrzutka (choćby ze względu na wygląd) w społeczności Przedwiecznych zamieszkującej największy z księżyców Saturna. Aaron zabiera czytelnika w podróż po wydarzeniach, które ukształtowały jedną z najciekawszych postaci na komiksowym firmamencie. Opowiadając historię Thanosa amerykański scenarzysta podejmuje całkiem poważne problemy i stawia ważkie pytania: Skąd się bierze zło? Czy jest ono czymś immanentnym, zapisanym w jednostce już w momencie jej narodzin? A może raczej to otoczenie stwarza osobę jako złą, zdolną do popełniania czynów ocenianych jako bestialskie? Z tego wynikają zresztą kolejne kwestie: czy zło można przewidzieć i czy istnieje moralny mandat by mu zapobiec? Ale jest to też opowieść nastrojowa, momentami wręcz miłosna, pokazująca oddanie, determinację bohatera w dążeniu do celu, o którym dobrze wie, że jest nieosiągalny, Aaron znakomicie gra tu z czytelnikiem, nie dając w zasadzie żadnych odpowiedzi, podważając realność własnej kreacji. Tak do końca nigdy nie dowiadujemy się czy to co widzimy (niemal oczami tytułowej postaci) to rzeczywistość, czy tylko jej obraz z wypaczonej perspektywy szaleńca. Fabularnie jest naprawdę nieźle – momenty dynamiczne przeplatają się z tymi bardziej nastrojowymi. Komiks wciąga, czasem zaskakuje. Mimo, iż sporadycznie pojawiają się momenty nieco naiwne, banalne, spory ładunek emocjonalny pozwala przymknąć na to oko. W efekcie powstaje spójna, zamknięta historia powstania Thanosa takiego, jakim go znamy.
Niebagatelną rolę odgrywa w tym komiksie znakomita warstwa graficzna. Kreska Simone Bianchiego jest unikalna, lekko rozedrgana, odmienna od znakomitej większości komiksów superbohaterskich. Warto zwrócić uwagę na rewelacyjne rozrysowanie i zróżnicowanie kadrów – dzieje się tu dużo, ale jednocześnie trafiają się strony na których bogate w detale tła ustępują minimalistycznym, ekspresyjnym rysunkom, uwydatniającym pierwszy plan (np. Thanos często pokazywany jest w zbliżeniach na zupełnie białym tle). Thanos powstaje jest też dobitnym dowodem na to, jak ogromny wpływ na końcowy obraz mają inkerzy i koloryści. W tym przypadku z rysunkami Bianchiego pracowało dwóch artystów: Simone Peruzzi i Ive Svorcina. Efekt, który uzyskali jest znakomity w obu przypadkach, nawet jeśli wyraźnie od siebie odmienny (rysunki kolorowane przez pierwszego z nich są nieco bardziej „miękkie”). Nie ma jednak wątpliwości, że komiks wart jest uwagi, choćby ze względu na to, jak cieszy oko.
Aaron opowiedział w Thanos powstaje historię o dojrzewaniu. Pytanie na to, czy młodość i dojrzewanie Thanosa to ucieczka przed przeznaczeniem czy też poszukiwanie spełnienia pozostaje otwarte. Zresztą sam autor nie narzuca tu żadnej interpretacji tak postaci, jak i jej czynów. Na dobrą sprawę można wręcz postrzegać upadłego Tytana jako postać tragiczną, prześladowaną przez los, fatum… a może własne szaleństwo? To już druga obok Thora pozycja tego autora, która można postawić wśród najlepszych z linii Marvel Now! (a przecież ostatnio ukazują się w Polsce także np. bardzo dobre Bękarty z Południa, czy coraz lepsze Wolverine i X-Men). Komiksy pisane przez Jasona Aarona stają się ostatnimi czasy moimi ulubionymi. Choćby dlatego, że starają się przekroczyć granice klasycznej superbohaterskiej nawalanki, w zamian przemycając głębsze myśli, czy stawiając poważne pytania. W Thanos powstaje dostajemy też posmak marvelowskiego kosmosu – a to tylko kolejny argument za tym, żeby po ten komiks sięgnąć.
----
*Jako podkład muzyczny proponuję puścić sobie „How the gods kill” Danzig
PS. Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz