Wydanie Zgrozy w Dunwich – zbioru najbardziej znanych tekstów H.P. Lovecrafta w tłumaczeniu Macieja Płazy – okazało się nie lada wydarzeniem. I to z kilku względów. Przede wszystkim ma tu znaczenie fakt znakomitej jakości przekładu wyraźnie wyróżniającego się na tle wcześniejszych polskich wydań prac Samotnika z Providence. Istotne jest również,, iż tłumaczenie to zdobyło uznanie nie tylko w oczach miłośników fantastyki i grozy, ale także spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem literackiego mainstreamu. Niezwykle rzadko zdarza się bowiem, aby periodyki pokroju „Literatury na świecie” nagradzały twórców (a więc i tłumaczy) obracających się w kręgu prozy gatunkowej. Wydawało się niemal oczywiste, że prędzej czy później doczekamy się wydania kolejnych tekstów Lovecrafta w opracowaniu Płazy. Oto przed Państwem Przyszła na Sarnath zagłada.
Tom zawiera nieco mniej głośne opowiadania mistrza amerykańskiej grozy – przede wszystkim z wczesnego okresu twórczości (przed tymczasowym opuszczeniem Nowej Anglii i emigracją do Nowego Jorku). Nie znaczy to jednak, że są to teksty mniej znane. Mamy tu bowiem takie klasyki, jak choćby Zeznanie Randolpha Cartera, Reanimator, Model Pickmana, Rycina w starym domu, Coś na Progu czy Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka. Składające się na ten tom utwory bywają nieco inne, niż te, które znalazły się w Zgrozie z Dunwich. Przede wszystkim otrzymujemy możliwość poznania HPLa jako twórcę podszytego grozą fantasy. Teksty osadzone w Krainach Snów (czyli np. Ku nieznanemu Kadath… czy Celephais) stoją bowiem krok dalej w ukazywaniu niesamowitości w porównaniu do większości utworów tego autora. Tu bezpośrednio oglądamy niezwykłe krainy, doświadczamy widoków nie z tej ziemi. Pierwiastek nadprzyrodzony, dotyczy nie tylko niepojętych elementów w ramach naszej codzienności, ale sięga dalej – do innych wymiarów i rzeczywistości. Oczywiście pojawiają się także tematy charakterystyczne dla całokształtu twórczości Samotnika z Providence: opuszczone domostwa, tajemnice przodków, groza kryjąca się w zamkniętych społecznościach itd. Jak słusznie zauważa w posłowiu tłumacz, Lovecraft wytwarzał nastrój grozy, sięgając po to, co ostateczne: śmierć. Daleko mu jednak do prostej groteski czy makabry. Z drugiej strony w tekstach składających się na Przyszła na Sarnath zagłada nie dochodzi jeszcze do głosu to, co sam autor nazywał potem kosmicznym horrorem – groza wynikająca z konfrontacji bohaterów z tym, co niepojęte i niepoznawalne, wielkie w kosmicznym wymiarze i rozciągnięte w swym trwaniu na eony.
Zrozumienie literackiej formuły, którą posługiwał się „ojciec” Wielkich Przedwiecznych jest dużo łatwiejsze także dzięki temu, iż na translatorskim warsztacie Płazy wylądował wraz z opowiadaniami chyba najbardziej znany tekst teoretyczno-literacki Lovecrafta, czyli esej Nadprzyrodzona groza w literaturze. Samotnik z Providence skrupulatnie analizuje w nim genezę i historię uprawianej (i uwielbianej) przez siebie konwencji. To także znakomity, subiektywny przewodnik po historii grozy – ciekawy dla współczesnego czytelnika z co najmniej kilku powodów. Po pierwsze, to przegląd do dziś aktualny, mogący stanowić świetne wprowadzenie do analitycznego ujmowania horroru. Po drugie, pozwala poznać lepiej samego Lovecrafta, przyjrzeć się z bliska jego inspiracjom, elementom, na jakie zwracał uwagę, analizując teksty literackie (tak klasyków, jak i kolegów po piórze). Po trzecie wreszcie, jest to esej znakomicie ukazujący inną stronę lovecraftowskiego pisarstwa niż jego teksty beletrystyczne. Jakby nie patrzeć, ten w znacznej mierze samouk daje tu popis swojej erudycji i oczytania.
Można by rzec, że Przyszła na Sarnath zagłada to w pewnym sensie odgrzewany kotlet, wszak twórczość HPLa jest powszechnie znana, wznawiana regularnie w rozmaitych edycjach, omawiana, przytaczana i inspirująca kolejne pokolenia twórców (nie tylko literatury) – cóż wnieść może kolejne wydanie? A jednak może, i to wiele. Choćby to, że tłumaczenie Macieja Płazy naprawdę zachwyca – głównie potoczystością i stylizacją. Czuć, iż mamy do czynienia z tekstem pisanym językiem archaicznym nawet jak na czasy współczesne autorowi. Ponadto, wspaniale prezentuje się strona edytorska obu wydanych przez Vesper tomów: świetnie dobrane czcionki i skład, znakomite, klimatyczne grafiki Krzysztofa Wrońskiego, twarde okładki. Edycja ze wszech miar godna Mistrza. Myślę, że jest to pozycja po którą bezwzględnie powinni sięgnąć miłośnicy grozy: nawet ci, którzy prace Lovecrafta świetnie znają z poprzednich przekładów. Pozwala bowiem spojrzeć na jego twórczość z zupełnie nowej perspektywy. Co zaś się tyczy osób, które dzieł Samotnika z Providence jeszcze nie znają: nie wyobrażam sobie, by zaczynać przygodę z jego tekstami od edycji innej niż ta w tłumaczeniu Płazy. Jasne, na pierwszy ogień z pewnością lepiej wybrać Zgrozę w Dunwich, ale myślę, że jeśli ktoś złapie bakcyla, to Przyszła na Sarnath zagłada błyskawicznie znajdzie się w jego czytelniczych planach. I słusznie.
5,5/6
PS. Dziękujemy Wydawnictwu Vesper za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego
Ja mam problem z tym zbiorem. Nie potrafię się wczuć, nie rusza mnie, nie zachwyca. "Zgroza" jest rewelacyjna, część z tamtejszych opowiadań już wcześniej znałem z tomiku "Zew Cthulhu" wyd. C&T., dlatego w przełożeniu Płazy były jeszcze lepsze. I ogólnie całościowo zbiór robił rewelacyjne wrażenie, podczas gdy "Przyszła..." częściej mnie nudzi i niecierpliwi. Jestem aktualnie na "Modelu Pickmana", który akurat był świetny, ale wcześniejsze opowiadania bez szału. Dlatego zerkam tak na oceny na różnych serwisach (czy to LC, czy biblionetka) i się zastanawiam, czy mnie nie zlinczują za ocenę końcową. :D
OdpowiedzUsuń