piątek, 30 czerwca 2017

X-Men: Mordercza Geneza – Ed Brubaker, Trevor Hairsine, Scott Hanna i inni - komiksowa recenzja z Szortalu



Xavier wiedział, nie powiedział, a to było tak...


Amerykańskie komiksowo lubuje się we wszelkiej maści retconach – dopowiadaniu drugiego dna do znanych historii lub też opowieściach mówiących, że „to jednak było nie całkiem tak jak nam się wydaje”. Lubią to czytelnicy (bo wraca się do popularnych historii), lubią scenarzyści (mogą dorzucić swoje trzy grosze do klasycznej opowieści), lubią wreszcie wydawcy (bo zainteresowanie czytelników mają „kupione” już na samym starcie). Popularności tej konwencji sprzyja też fakt sporej ilości dziur i niedopowiedzeń w historii uniwersum. Koronnym przykładem wydaje się okres między zakończeniem pierwszej serii w 1969 roku a powrotem tytułu w 1975 roku kultową opowieścią pod tytułem „Druga Geneza". Okres pomiędzy tymi pozycjami od lat budził zainteresowanie twórców, owocując choćby całkiem niezłymi seriami, które skupiały się na perypetiach oryginalnego składu mutanckiej supergrupy. W „Morderczej Genezie” Ed Brubaker sięga jednak do zdecydowanie mroczniejszej, nieopowiedzianej historii, która wydarzyła się we wspomnianym już okresie.


Okładkowy blurb wydawać się może nieco krzykliwy, uderza jednak we właściwe tony. „Mordercza geneza” nawiązuje bowiem bezpośrednio do wspomnianej już historii z „Giant-Size X-Men #1” z 1975 roku pokazując zdecydowanie mniej oczywiste oblicze Charlesa Xaviera – jego pogoń za własnymi ambicjami, bezwzględne traktowanie podopiecznych, niegraniczoną wiarę we własne (i ich) umiejętności. Xavier jest więc w pewnym sensie głównym bohaterem tej historii – nie do końca pozytywnym i niekoniecznie obecnym. Współczesny wątek fabuły osadzony jest jakiś czas o wydarzeniach „Rodu M”, gdy populacja mutantów jest przetrzebiona, a los samego Profesora X nieznany. Brubaker sięga po sprawdzony schemat: zaczynają dziać się dziwne rzeczy, pojawia się zagrożenie, X-Men rzucają się do akcji nieco w ciemno… a potem napięcie rośnie. Autor „Zimowego Żołnierza” świetnie gra klimatem i emocjami odsłaniając coraz to nowe sekrety oraz rzucając coraz więcej światła na wydarzenia tak teraźniejsze, jak i przeszłe. Nie brak też naprawdę dramatycznych momentów, a kilka scen (jak choćby Banshee próbujący zatrzymać Blackbirda, czy też odbywająca się na cmentarzu rozmowa Xaviera z Cyclopsem) zapada w pamięć na długo.

Kluczowe w „Morderczej Genezie” okazują się tajemnice z przeszłości i to, co choć bardzo ważne nigdy dotąd nie zostało powiedziane… lub zostało wymazane. Siłą rzeczy Brubaker duży nacisk kładzie na retrospekcje odnoszące się zarówno do epizodów już znanych, jak i nieznanych np. pokazujące korzenie bohaterów wprowadzonych przez niego na arenę wydarzeń. Warto bowiem zwrócić uwagę, że amerykański scenarzysta nie ogranicza się do postaci już znanych, ale wprowadza do mutanckiego serialu kilku aktorów dotąd nieznanych. Cały komiks jest niezwykle mocno osadzony w historii homo superior, czerpiąc z niej pełnymi garściami, uzupełniając ją i twórczo reinterpretując.


Oprawa graficzna "Morderczej Genezy" również wypada na plus. Od absolutnie fenomenalnych okładek Marca Silvestriego, przez ekspresyjne prace duetu Trevor Hairsine/Scott Hanna (świetna mimika twarzy i cieniowanie nieco kojarzące się ze stylem Neala Adamsa), aż po kończące każdy zeszyt retrospekcje rysowane przez Pete'a Woodsa. Wszystko wygląda naprawdę dobrze, efektownie i nowocześnie. Muszę przyznać, że patrząc na okładki Silvestri'ego wyobrażałem sobie jak znakomicie ten komiks wyglądałby pokolorowany w stylistyce lat dziewięćdziesiątych – z większą liczbą białych teł i płaskimi, choć bardzo jaskrawymi kolorami. No cóż, może kiedyś doczekam się takiej edycji, bo wyobrażenia te bardzo mi się podobały.


Najnowsza pozycja z linii Klasyka Marvela robi naprawdę niezłe wrażenie. Jest to mroczna, dynamiczna wyprawa w przeszłość X-Men. Oczywiście nie jest komiks, który zadowoli każdego. Jeżeli ktoś nie lubi mieszania w znanych utartej historii superherosów, lub też irytuje go dodawanie szarości i cieni postaciom zwykle uważanym za nieskazitelne, to lektura „Morderczej Genezy” ma szansę przyprawić go o kilkakrotne zgrzytniecie zębami. Mimo wszystko uważam jednak, że Brubaker wychodzi z tarczą z potyczki z mutancką historią. Nie tylko bowiem rzuca nowe światło na przeszłe wydarzenia, nie tylko pewne rzeczy wyjaśnia, nie tylko dodaje barw postaciom, ale wprowadza też własne, istotne elementy to teraźniejszości Dzieci Atomu. Dość rzec, że na stronach tego albumu ginie [1] jeden z najbardziej rozpoznawalnych członków mutanckiej rodziny. Dla miłośników X-Men jest to więc pozycja absolutnie obowiązkowa. Ale i pozostali nie powinni być rozczarowani.


[1] I to ginie na dobre. Od momentu wydania „Zabójczej Genezy” w 2006 roku postać ta nie została „wskrzeszona” co jest wynikiem wręcz zaskakującym biorąc pod uwagę marvelowskie standardy


Tytuł: X-Men: Mordercza Geneza
Scenariusz: Ed Brubaker
Rysunki: Trevor Hairsine, Scott Hanna, Pete Woods i inni
Tłumaczenie: Kamil Śmiałkowski
Tytuł oryginału: X-Men: Deadly Genesis (X-Men: Deadly Genesis #1-6)
Seria: Klasyka Marvela
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: marzec 2017
Liczba stron: 204
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1863-8

2 komentarze:

  1. Czy jest sens zaglądać do tego komiksu nie orientując się zbytnio w X-Menach? :)Bo recenzja bardzo zachęcająca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawdę mówiąc średnio. Bardzo dużo stracisz i możesz nie złapać wielu kontekstów. Niestety, jak to zwykle z X-Menami historia mutantów jest na tylko skomplikowana, że trzeba znać choćby kilka najważniejszych historii.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...