niedziela, 1 listopada 2015

All-New X-Men: Tu zostajemy - Brian Michael Bendis, David Marquez i Stuart Immonen - komiksowa recenzja z Szortalu

X-Men przed lustrem czasu

Premierowa odsłona polskiej edycji All-New X-Men zrobiła naprawdę niezłe wrażenie. Dobrze zbalansowana, oparta na brawurowym pomyśle historia o przeniesieniu nastoletnich X-Men do czasów współczesnych stworzyła przestrzeń do rozważań na temat ewolucji, jaką przeszła mutancka społeczność Marvela, a także pozwoliła skonfrontować ze sobą pierwotne i współczesne wersje klasycznych bohaterów. Wczorajsi X-Men robili wrażenie przede wszystkim odwagą Brinana Michaela Bendisa w grze z czasowym kontinuum. Zduplikowani herosi przestają być jednorazową aberracją czasoprzestrzeni, zajmując stałe miejsce we współczesnej wersji uniwersum Domu Pomysłów. Początek serii zatem udany – pytanie jednak: co dalej?

W warstwie fabularnej Bendis specjalnie nie zaskakuje (przynajmniej na początku) – pojawienie się X-Men z przeszłości musi prowadzić do ich konfrontacji z pozostałymi mieszkańcami tego świata: uczniami Szkoły, Avengers, czy też niektórymi z ich klasycznych przeciwników. Zdecydowanie mniej w tu dostajemy „efektu wow” obecnego w pierwszym tomie – stąd też widać, że scenarzysta musiał się nieco napracować wprowadzając do układanki kolejne elementy. Rezultat jest dość nierówny – wprowadzenie Avengers zdaje się nieco wymuszone, choć wypada zaskakująco rozsądnie w porównaniu z kompletnie idiotycznym wrzuceniem do fabuły Hydry atakującej siedzibę Mścicieli (jeśli to miał być żart z konwencji, to raczej średnio się Bendisowi udał). Dużo lepiej prezentuje się wprowadzenie klasycznych łotrów z Mystique na czele, jednak nie ma co się oszukiwać – ten wątek nosi wszelkie znamiona dążenia do klasycznej superbohaterskiej nawalanki.

Na szczęście Bendis nadrabia w innych obszarach. Wciąż interesująco wypada wspomniana już konfrontacja przeniesionych z przeszłości bohaterów z zastaną rzeczywistością i dziedzictwem dni, które, choć dla całego świata minione, dla nich nigdy się nie wydarzyły. Fakt, to bardzo nośny watek – pytanie tylko jak długo można na nim budować serię. Ciekawie prezentuje się też kwestia rozwoju poszczególnych postaci – na pierwszy plan wysuwają się tu oczywiście Jean Grey i Cyclops (przede wszystkim w kontekście objęcia przewodnictwa nad grupą), ale swoje parę minut mają też Angel i Iceman. Jedynie młody Hank McCoy zdaje się być nieco w cieniu (paradoksalnie, podobnie jego starsza wersja odpowiedzialna za całe zamieszanie). Nieźle wypadają też relacje obecnej kadry Szkoły z przybyszami z przeszłości. Tu pierwsze skrzypce grają oczywiście Wolverine i Kitty Pride przyjmująca na swe barki ciężar wyszkolenia młokosów. Podobnie jak pierwszym tomie ogromną rolę odgrywa dynamika relacji między postaciami, jednak pojawia się tu nieco więcej typowo amerykańskiego mordobicia. W sumie, jest poprawnie i póki co wciąż ciekawie.

Dość mieszane uczucia mam za to w odniesieniu do oprawy graficznej Tu zostajemy. Zarówno David Marquez jak i Stuart Immonen rysują nieźle, ekspresyjnie, dynamicznie, gdzie trzeba dbając o detale – niezrozumiały jednak wydaje mi się brak spójności w wizerunku poszczególnych postaci. Po to seria ma redaktora, żeby mimo zmieniających się rysowników zachowana była wizualna ciągłość miedzy poszczególnymi zeszytami -  a tak w mgnieniu oka mamy np. Storm długowłosą, ni stąd ni zowąd stającą się w Storm z irokezem rodem z lat 80. [1], lub też Cyclopsa zmieniającego wizerunek w środku historii. Trochę to dziwne i irytujące – jakby nikt nie trzymał pieczy nad tytułem – ale na dobrą sprawę to szczegół. Zauważyć też można nienajlepsze wykorzystanie podwójnych plansz pokrytych kadrami – kilkakrotnie złapałem się na intuicyjnym czytaniu w porządku strony, podczas gdy nagle okazywało się, że do czynienia mamy w zasadzie z podzieloną na kadry planszą zaplanowaną na dwie strony. Ale znów – to raczej detal, który nie jest specjalnie istotny w świetle naprawdę niezłych rysunków tak Marqueza jak i Immonena

W ogólnym rozrachunku drugi tom All-New X-Men należy ocenić pozytywnie. Dobrze poprowadzone postacie, nośny główny wątek i trzymające poziom rysunki powodują, że Ci, którym spodobała się pierwsza odsłona serii powinni być usatysfakcjonowani. Trudno jednak powiedzieć, jak potoczy się to dalej – obawiam się, że jeśli Bendis nie zaskoczy czymś czytelnika bazując raczej na przeplataniu problemów poruszonych w pierwszych dwóch trejdach, z bardziej klasycznymi zagrywkami, to tytuł ten straci sporo na wyrazistości. Pozostaje zatem cieszyć się Tu zostajemy i czekać na to, co przyniesie tom trzeci – Zagubieni.

4,5/6

PS. Dziękujemy Wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego

---

[1] Zmiana ta wyjaśniona jest w pierwszym albumie serii Wolverine i X-Men: Cyrk przybył do miasta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...