„Wojna Darkseida” była jednym z ważniejszych eventów 2016 roku w uniwersum DC – także dlatego, iż niejako zamykała pętlę w „Lidze Sprawiedliwości”. Gdy startowała wersja tego tytułu z Nowego DC Comics, pierwszy tom dotyczył konfrontacji grupy z Darkseidem. Powrót tej postaci stanowił wiec efektowne zwieńczenie zbliżającej się do końca serii (przecież ledwie kilka miesięcy później nastąpił restart całego świata DC wraz z „Odrodzeniem”), a trudno o bardziej widowiskowy finał niż postawienie naprzeciw siebie dwóch najpotężniejszych istot w uniwersum: Antymonitora i wspomnianego już władcy Apokolips. Pierwsza część „Wojny Darkseida” faktycznie okazała się udana. Choć na pozór dość typowa, to jednak bardzo dobrze poprowadzona i nieźle narysowana historia. Punkt wyjścia dla części drugiej wydawał się więc nad wyraz interesujący.
Jak się jednak okazuje, dobry punkt wyjścia to czasem za mało. Druga połowa „Wojny Darkseida” nie wykorzystuje bowiem potencjału początkowych zeszytów. Geoff Johns oczywiście kontynuuje rozpoczęte wątki (wszak w zamyśle jest to całość, jedynie rozbita na dwa tomy w wydaniu zbiorczym), jednak skupia się na sytuacji „pustki”, jaką w uniwersum DC wywołało zakończenie części pierwszej. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że scenarzysta najzwyczajniej w świecie chciał w kilku zawartych tu zeszytach pokazać i wykorzystać zbyt dużo. W efekcie wyszło nieco po łebkach i banalnie. Nie da się ukryć, że na stronach „Wojny Darkseida” nie brakuje akcji. Sama fabuła płynie zresztą wartko, a Johns dobrze reguluje tempo, szczególnie że początek ma bardzo mocny. W efekcie wieńczącego część pierwszą starcia Darkseida z Antymonitorem członkowie Ligi Sprawiedliwości (i nie tylko) obdarzeni zostali boskimi mocami. Rozwiązanie takie samo w sobie to bardzo wyrazisty element fabuły. Jej oś stanowi jednak budowa wielkiej koalicji bohaterów i prowadzone przez nich polowanie na Mobiusa. Jak widać, sporo grzybków w tym barszczu. Johns ewidentnie chciał uczynić wszystko, by finał „Wojny Darkseida” był efektowny i dynamiczny. Niestety, momentami jest też nieco bełkotliwie.
Co ciekawe, gdy przyjrzymy się niektórym ze składowych wątków, te okazują się całkiem ciekawe. Na szczególną uwagą zasługują Batman zasiadający na tronie Mobiusa, rozwinięcie historii Jessiki Cruz /Power Ring, poświęcenie retrospekcji Grail, czy też wplecenie w fabułę Steve’a Trevora. Widać tu pomysł i kreatywne budowanie na dotychczasowych wydarzeniach. Niestety, niektóre z pozostałych wątków wyraźnie rozczarowują. Szkoda potencjałów Flasha czy Billy’ego Batsona, irytuje płaski Luthor czy też zepchnięcie na dalszy plan Mister Miracle – „gwiazdy” pierwszej części. Niestety, mimo relatywnie złożonej fabuły mocno ciągnie Johnsa w stronę trykociarskiego mordobicia. Co chwila ktoś nowy wpada z hukiem na arenę wydarzeń, i to dosłownie! Nie wiedzieć czemu zawsze towarzyszy temu wielkie onomatopeiczne BUM! czy inny hałas… co nie dość, że jest bez sensu, to jeszcze niemiło zalatuje tandetą., Jak to zwykle w tego typu historiach bywa, stanowi to okazję do obowiązkowej porcji mordobicia, ale jedyny plus tej sytuacji to tylko kilka naprawdę niezłych kadrów.
À propos kadrów – największą siłą drugiej części „Wojny Darkseida” jest właśnie oprawa graficzna. Znakomicie wypadają plastyczne prace znanych z „Flasha” Francisa Manapula i Briana Buccellato. W tyle nie zostaje także Jason Fabok – jeden z najlepszych rysowników posługujących się stylem realistycznym, kojarzącym się z pracami Jima Lee. Kilka plansz zapada w pamięć naprawdę głęboko. Jest efektownie, szczegółowo, kolorowo (znów słowa uznania należą się koloryście Bradowi Andersonowi). W ogólnym rozrachunku to strona graficzna tego albumu jest tym, co stanowić może języczek u wagi. Świetną robotę wykonali zarówno główni rysownicy, jak i ci, którzy tworzyli mniejsze fragmenty (jak na przykład Ivan Reis).
Johns miał pomysł na zakończenie tego crossoveru, niestety pomysłem tym było nie tylko podsumowanie pewnych wątków, ale zamknięcie „Wojny Darkseida” w konwencji wielkiej rozróby… i na tym historia ta najwięcej traci. Można w niej niewątpliwie znaleźć ciekawe elementy, ale jako całość częściej nuży, niż wciąga. Trochę szkoda, bo pierwsza część tej opowieści była znacznie lepsza. Może nie jakieś wielkie, ale jednak rozczarowanie. Warto też wspomnieć, że wraz z „Wojną Darkseida” skończył się także run Johnsa w „Lidze Sprawiedliwości”. Pewnie będzie on oceniany różnie – wielu uważa, że nie dorasta on do pięt na przykład runowi Granta Morrisona – wydaje mi się jednak, że można go uznać za całkiem udany. Amerykaninowi nie tylko udało się przywrócić Lidze najważniejszych herosów uniwersum DC, ale też zatoczyć swoiste koło wokół postaci Darkseida. Wydaje mi się też, że jego „Liga Sprawiedliwości” była serią znacznie przystępniejszą niż choćby wspomniana już „JLA”. Bardziej konwencjonalną, typowo rozrywkową i… chyba o to chodzi. Ja w każdym razie wspominać będę ten run pozytywnie.
Tytuł: Wojna Darkseida, część 2
Seria: Liga Sprawiedliwości
Tom: 8
Scenariusz: Geoff Johns
Rysunki: Jason Fabok, Francis Manapul, Ivan Reis i inni
Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
Tytuł oryginału: Justice League Volume 8: Darkseid War part 2 (Justice League #45-50, Justice League: Darkseid War Special #1)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: DC Comics
Data wydania: lipiec 2017
Liczba stron: 204
Oprawa: twarda
Papier: kredowy
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-2700-5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz