Epicka opowieść o zbliżającym się końcu uniwersum Marvela powoli płynie na łamach „Avengers” i „New Avengers”. Z niewielkim wyjątkiem, jaki stanowiła „Nieskończoność”, można jednak dość wyraźnie oddzielić od siebie obie serie. Autorzy „New Avengers” skupili się bowiem na działaniach podejmowanych przez Iluminatów – tajną grupę największych umysłów superbohaterskiego światka, która prowadzi zakulisowe działania mające na celu ocalenie naszej Ziemi, podczas gdy w „Avengers” przyjęto szerszą perspektywę. „Wieczni Avengers” znów wyraźnie przeplatają wątki obu tych tytułów.
Warto bowiem pamiętać o tym, że stojący na czele Avengers Kapitan Ameryka został wykluczony z tajnego kręgu. Moralizujący, idealistyczny, mało elastyczny i kwestionujący potrzebę podejmowania działań tak radykalnych jak uratowanie jednego świata przed skutkami inkursji kosztem innego – po prostu nie stał w tym samym szeregu co pozostali Iluminaci. Tyle tylko, że Rogers nie został po prostu wyrzucony – wymazano mu też wspomnienia o ponownym zejściu się i działaniach Tony’ego Starka, Reeda Richardsa i innych superbohaterów. Gdy jednak z fragmentów nocnych koszmarów udaje mu się odtworzyć bieg wydarzeń, postanawia działać. Skrzykuje Avengers i przechodzi do konfrontacji ze Starkiem… która przyjmuje dość nieoczekiwany przebieg.
Muszę przyznać, że ten wstęp wypada nad wyraz dobrze w kontekście dłuższej historii, nawet jeśli nie jest specjalnie oryginalny. Ileż to razy Rogers i Stark stawali naprzeciw siebie w niemal bratobójczej konfrontacji? Dziesiątki? A jednak wciąż wypada to wiarygodnie – tu pierwszy plusik dla Hickmana. O kolejny może być już nieco trudniej – tym bardziej, że scenarzysta sięga w „Avengers” po dokładnie ten sam pomysł, który eksploatował w dwóch poprzednich tomach „New Avengers”. Gromadka herosów musi się mierzyć z innymi rzeczywistościami, częstokroć wpadają na swoich odpowiedników. Mimo to nie jest identycznie – tu mamy do czynienia z zaburzeniem temporalnym. Podróżujący przez czas herosi spotykają więc wariacje samych siebie, a także trafiają na ślady działań co najmniej dwóch ze swoich zaprzysięgłych wrogów. Pomyśł na fabułę może i nie idealny, ale pcha opowieśćdo przodu i wprowadza nieco fermentu. Szczególnie gdy bohaterowie spotykają swoje alternatywne wersje.
Niewątpliwie Hickmanowi udało się napisać całkiem sympatyczną laurkę Capowi. Rogersa jest tu dużo z przyczyn oczywistych, co prawda pokazano go w sposób skrajnie idealistyczny, ale muszę przyznać, że pasuje to do wizerunku tej postaci. Nieco więcej miejsca dostali też Hawkeye i Czarna Wdowa, nie ma jednak wątpliwości, który z herosów gra tu pierwsze skrzypce.
Najbardziej zwodniczy element tego tomu stanowi okładka – jedna z najpaskudniejszych prac Franka Cho, jakie widziałem. Na szczęście to jedyny wkład tego, skądinąd znakomitego, rysownika w niniejszy tom. Praktycznie cała warstwa graficzna wyszła spod ręki Leinila Francisa Yu i jest to absolutny strzał w dziesiątkę. Filipińczyk zapadł mi w pamięć już ilustrując zeszyty „Avengers”, których akcja ma miejsce podczas „Nieskończoności”. Szósty album pisanej przez Hickmana serii także cieszy oko jego rysunkami. Yu ma bardzo charakterystyczną kreskę: bez wątpienia bazuje na stylistyce realistycznej ze znakomitym operowaniem anatomią i projektami postaci, a także mnóstwem szczegółów. Jednocześnie jednak nie da się nazwać jego prac uładzonymi: jest w nich nieco brudu, zamierzonej „toporności”, umiejętnego posługiwania się cieniem, czarną plamą czy tak zwanym featheringiem. Oczywiście za efekt końcowy odpowiadają także inker Gerry Alanguilan i koloryści Sunny Gho i Matt Milla. Całej czwórce należą się więc słowa najwyższego uznania, gdyż komiks wygląda po prostu znakomicie. A ponadto to niezbity dowód, że w ramach realistycznej konwencji można tworzyć doskonałe prace, nie stając się kolejnym klonem Jima Lee. Brawo panowie!
„Wieczni Avengers” w żadnym względzie nie są pozycją odkrywczą, ale to bez wątpienia przyjemna lektura. Za pomocą wypróbowanych rozwiązań Hickmanowi udało się pchnąć swą historię do przodu, dając jednocześnie nieco więcej miejsca jednemu z jej głównych bohaterów. Co prawda czasem popada w banał (patrz: groźby jakie Cap wysuwa względem Tony’ego Starka), ale wszystko trzyma się kupy i ma sens zarówno pod względem fabuły, jak i sposobu prowadzenia narracji – a to w przypadku tego scenarzysty niekoniecznie jest oczywiste. Nawet jeśli sięgną po ten komiks głównie ci, którzy od początku śledzą poświęcone Avengers serie Hickmana, myślę, że uznają ten album za jeden z bardziej udanych. Przynajmniej trzymając się ściśle rozrywkowej konwencji.
Seria: Avengers
Tom: 6
Scenariusz: Jonathan Hickman
Rysunki: Leinil Francis Yu
Tusz: Gerry Alanguilan
Kolory: Sunny Gho, Matt Milla
Tłumaczenie: Marek Starosta
Tytuł oryginału: Avengers: Infinite Avengers (Avengers #29-34)
Wydawnictwo: Egmont
Wydawca oryginału: Marvel Comics
Data wydania: lipiec 2017
Liczba stron: 144
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Papier: kredowy
Wydanie: I
ISBN: 978-83-281-1928-4
Brzmi wystarczająco przyjemnie, by dorzucić do listy do przeczytania :). Co prawda nie znam wcześniejszych tomów, ale jakoś czuję, że nie będzie to wybitnie konieczne (choć może się mylę ;) )
OdpowiedzUsuńNo nie, Avengersów Hickmana trzeba czytać od początku razem z "New Avengers" i "Nieskończonością" po drodze. Inaczej to kompletnie nei ma sensu.
Usuń