Wszyscy kochają Marka Millara, prawda? Hity, które wyszły spod jego palców, można wymieniać jeden po drugim: „Kick-Ass”, „Wojna domowa”, „Old Man Logan”, „Ultimates”, „The Authority” i „Czerwony Syn” to tylko kilka najpopularniejszych. Generalnie rzecz biorąc prawdopodobieństwo, że komiks napisany przez Szkota okaże się hitem, jest więcej niż spore. Przekłada się to w oczywisty sposób na zainteresowanie wydawców i adaptatorów: od kierujących swą uwagę w kierunku jego dzieł oficyn w Polsce (tak – myślę tu o Non Stop Comics i Musze), przez Netflixa wykupującego Millarworld (firmę scenarzysty), aż po hollywoodzkich magików wielkiego ekranu z powodzeniem ekranizujących „Kick-Ass” czy „Kingsman: The Secret Service”. Można by więc przypuszczać, że polska premiera kolejnego z jego komiksów wzbudzi sporą ekscytację. No faktycznie, czuję się rodzimą edycją „Chrononautów” podekscytowany… przede wszystkim ze względu na nazwisko rysownika, a nie scenarzysty!
Żebyśmy mieli jasność: nic do Millara nie mam – wręcz przeciwnie, bardzo lubię jego komiksy – jednak mam wrażenie, że świetnych scenarzystów jest wielu, ale artystów tak charakterystycznych jak Sean Gordon Murphy znacznie, znacznie mniej. A kreskę Murphy’ego po prostu uwielbiam i tyle. Wrócimy do niej za chwilę. Skupmy się bowiem na meritum, czyli „Chrononautach”.
Zaprezentowane przez Non Stop Comics wydanie to zbiorczy album ze wszystkimi czterema zeszytami miniserii (nic nie wiadomo o planach na kontynuację) odwołującej się do klasycznego motywu science fiction, czyli podróży w czasie. Millar postanawia jednak podejść do tematu na pełnym luzie i zabiera czytelnika w szaloną jazdę przez wszelkie możliwe epoki. Równie ważna jak sama koncepcja podróży w czasie (potraktowana niespecjalnie naukowo, ot, nieco na modłę „Powrotu do przyszłości”) jest konwencja bromance’u budująca klimat „Chrononautów”. Dynamika relacji między dwoma głównymi bohaterami – Corbinem Quinnem i Dennym Reilly’m – jest w ogromnej mierze motorem tego komiksu. Obaj gorącokrwiści, nieco szaleni naukowcy niewiele myśląc, rzucają się w wir wydarzeń, bez względu na to, jak niezwykłe by się nie wydawały. A że właśnie stanęła przed nimi możliwość odbycia podróży w czasie i przestrzeni, okazują się one doprawdy niespotykane. Na podstawowym poziomie mamy więc do czynienia z czysto rozrywkową historią, w której bohaterowie podróżują przez wieki, zostają świadkami rozmaitych historycznych momentów i nie wahają się ani chwili, gdy przychodzi im totalnie zaburzyć ciągłość czasoprzestrzeni… ot, dla własnej zachcianki. Gdzieś głębiej tkwi w tym poważniejsza refleksja na temat możliwości naprawienia własnych błędów czy też roli przywiązania i poświęcenia, jednak z pewnością nie jest to element dominujący. Siłą napędową perypetii obu doktorów są zarówno ich przeszłość, jak i obecna relacja. Millar stawia na rozrywkę, humor i dynamiczną akcję – co udaje mu się znakomicie, nawet jeśli nauka czy logika znajdują się na straconej pozycji. Temu niesamowitemu tempu odpowiada zresztą sposób prowadzenia narracji: szybki, bez zbędnych przeciągnięć, raz za razem przeskakujący od jednego do drugiego mocnego uderzenia.
Jak jednak wspomniałem wcześniej, uważam, że w przypadku „Chrononautów” języczkiem u wagi może być oprawa graficzna autorstwa Seana Murphy’ego, sparowanego zresztą z jednym z najlepszych kolorystów w branży – Mattem Hollingsworthem. Charakterystyczny, brudny i kanciasty (choć jednocześnie niezwykle precyzyjny), chropowaty, ale też nieco kreskówkowo-mangowy styl tego artysty jest po prostu wyjątkowy. Rzuca się w oczy i od pierwszego kadru nie pozostawia wątpliwości, kto jest odpowiedzialny za szkice. Gdy dodamy do tego stonowane, przybrudzone kolory nałożone przez Hollingswortha (to zresztą jego znak firmowy), dostaniemy komiks, który po prostu chce się oglądać. A że nie za wiele na naszym rynku prac Murphy’ego („Amerykański Wampir”, „Przebudzenie”, jakaś historyjka w „Star Wars Komiks”… coś przegapiłem?), to każda kolejna musi budzić zainteresowanie.
„Chrononauci” to niemal idealny album rozrywkowy – z dynamiczną fabułą, wyrazistymi bohaterami, w miarę prostym przesłaniem, a przede wszystkim z szalonymi, efektownymi pomysłami. No i kapitalną oprawą graficzną. W sam raz na godzinkę lekkiej, niezobowiązującej lektury. Jeśli po przewróceniu ostatniej strony coś zostaje w głowie, to przede wszystkim absolutnie bezkompromisowy sposób, w jaki Millar podszedł do tematu podróży w czasie i mieszania ze sobą różnych epok, sympatyczni bohaterowie, a także świetnie wyglądające plansze. Krótko mówiąc, jest mnóstwo powodów, aby sięgnąć po ten komiks.
Tytuł: Chrononauci
Tom: 1
Scenariusz: Mark Millar
Rysunki: Sean Murphy
Kolory: Matt Hollingsworth
Tłumaczenie: Kamil Smiałkowski
Tytuł oryginału: Chrononauts #1-4
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Wydawca oryginału: Image Comics / Millarsworld
Data wydania: październik 2017
Liczba stron: 112
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Format: 170x260
Wydanie: I
ISBN: 978-83-8110-176-9
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz